Niekiedy los płata nam figle innym razem zsyła na nas nieoczekiwane chwile szczęścia. Dziś dla większości uczniów wskazówka na kole fortuny zatrzymała się na tej pozytywnej stronie. Drugi września okazał się niedzielą, więc wszyscy za wyjątkiem Flicha, który ustawił sobie za punkt honoru uprzykrzanie życia każdemu, kto rozkoszował się kolejnym wolnym dniem od nauki.
Hermiona siedziała w bibliotecznym fotelu, który znajdował się najdalej od wejścia. Wzięła głęboki wdech delektując się zapachem wiekowych ksiąg zgłębiającą wiedzę, którą gryfonka na pewno chciała posiąść.
Ktoś nieznacznie odkaszlnął nad jej głową, Hermiona zawiedziona szybką możliwością nadrobienia zaległości w szkole odwróciła wzrok od książki do transmutacji i spojrzała pytającym spojrzeniem w górę.
- O co chodzi Ron? - Jej myśli o zabiciu tego kto wtargnął w jej intymny romans z książką szybko się rozwiała gdy ujrzała rudzielca. Od razu w sercu poczuła ciepłe ukłucie. Kochała go. Jak brata a czy jest piękniejsza miłość niż ta która powstaje w rodzinie?
- Chciałbym porozmawiać. - Hermiona wskazała mu dłonią fotel naprzeciw niej i wyczekiwała na rozwinięcie tematu. Wiedziała, że Ron jest dość płochliwy dlatego wolała poczekać. - Hermiono, jeszcze rok szkolny się nie zaczął a ty już się uczysz? Podziwiam Cie naprawdę. - Uśmiechnął się niepewnie, zawsze owijał w bawełnę dla asekuracji. Gdyby miał przebiegnąć w linii prostej sto metrów z pewnością zrobiłby półkole będąc przekonanym, że warto dla bezpieczeństwa.
- Nie miałam czasu w domu na zapoznanie się z tegorocznym materiałem. Dlatego teoretycznie jestem na takim samym poziomie jak wy. - Zamknęła książkę i odłożyła na mały stolik wiedząc, że zapowiada się na długą rozmowę. - Oczywiście to nic złego. - Dodała wiedząc, że Ron może poczuć się urażony.
- Pewnie jak co roku miałaś urwanie głowy. Zawsze twoi rodzice zabierają cię na wspaniałe wycieczki.
Tak, w tym roku ruszyliśmy ku spotkaniu ze wspaniałą przygodą - ze śmiercią.
- Chodzi o Harrego. - Przeszedł do sedna sprawy. - Nie wiem co się z nim dzieje. - Przyciszył ton i nachylił się w stronę przyjaciółki. - Dyrektor przysłał mu wiadomość, że dziś rano ma przyjść do jego gabinetu. Rzecz jasna, że poszedł, ale jak wrócił był bardzo skryty. - Wyprostował się i rozłożył wygodnie w fotelu. - Zupełnie jak nie on, nie sądzisz? - Nie dał czasu na to aby Hermiona odpowiedziała tylko dalej prowadził monolog ze swoimi przemyśleniami. - Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Powinniśmy sobie mówić wszystko a on się zamknął w sobie. Martwię się o niego. Spoczywa na nim taka duża odpowiedzialność. - Spojrzał w okno i westchnął. Hermiona przez czas kiedy rudzielec mówił miała czas na przeanalizowanie wszystko - jego słów, zachowania i wyglądu.
Wydoroślał.
Jego gestykulacja nie jest już tak chaotyczna, wymowa też niczego sobie. Zawsze się czerwienił i jąkał, teraz było widać, że jest to mężczyzna, który za niedługo osiągnie pełnoletność. Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie, cieszyła się, że Ron martwi się o przyjaciela. To słodkie a zarazem wzbudza w Hermionie podziw. Kłótnie, obrażanie się ale też wspólne, wspaniałe chwile czy spiskowanie jak dogryźć ślizgoną razem z Harrym. Rudzielec stworzył głęboką, niezwykłą więź.
To znak, że jest jego prawdziwym przyjacielem.
- Ron. - Zaczęła Hermiona myśląc intensywnie nad tym jak pomóc gryfonowi. - Wiem, że Harry jest bardzo roztrzepany, ale musisz poczekać. - Zamyśliła się na chwile. - Tak, poczekać Ronaldzie. Harry jeśli ma jakiś problem na pewno się do nas zwróci z prośbą. Lecz jeśli potrzebuje odrobiny prywatności to my nie możemy jej bezkarnie niszczyć. Nie bądź zbyt ciekawski. - Spojrzała na niego i machnęła ręką aby jej nie przerywał. - Nie zaprzeczaj, wiem, że to troska i ciekawość każe ci tak osaczać Harrego, ale uwierz mi, że jeśli on będzie potrzebował zainteresowania albo rady to na pewno się do nas zgłosi. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco w stronę rudzielca.
- Dziękuję. - Odpowiedział półszeptem widząc jak bibliotekarka patrzy w jego stronę.
- Nie ma za co. - Wzięła książkę ze stołu. - Pozwól, że się pouczę, do zobaczenia później. - Jej wzrok zaczął wędrować po linijkach tekstu nie zważając na to, że Ron wychodzi z biblioteki.
O późnej porze skończyła czytać ostatni fragment dotyczący transmutacji zwierząt. Hermiona zeszła do wielkiej sali i usiadła naprzeciwko Rona, Harrego nie było. Zaniepokoiło to jego przyjaciół.
- Nie dajmy się zwariować Ronaldzie. - Powiedziała Hermiona nim ujrzała sowę, która samotnie latała pod ciemnym sklepieniem, zapadał zmrok. Sowa zrobiła jeden dystans wokoło sali tak aby wzbudzić ciekawość uczniów.
Czy sowy mają swoje własne fantazje dotyczące prestiżu? Większa uwaga uczniów,więcej listów do wysłania.
Sowa zanurkowała w głąb sali aż usiadła z gracją naprzeciwko Hermiony, która o mało nie zakrztusiła się sokiem dyniowym. Z ust Rona wypadło parę przekleństw, kiedy zobaczył sowę. Była ubrana. UBRANA.
W różowy berecik i coś co przypominało różowy płaszcz. Hermiona jęknęła z zrezygnowaniem. Pamiętała to ubranko, należało do kota jej babci.
Przecież, chyba nie stwierdziła, że sowie podczas lotu będzie zimno...
Prychnęła ściągnęła ze zwierzęcia niepotrzebne przyodzienie i odwiązała list, który od razu schowała do torby.
- Co to? - Spytał Ron z pełną buzią jedzenia.
Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
- Sowa Ron, sowa. - Warknęła dając mu do zrozumienia, że nie chce rozmawiać na ten temat.
- Super wszyscy miejcie przede mną tajemnice. - Wziął ostatni kęs wołowiny i wyszedł naburmuszony z wielkiej sali.
Zrezygnowana gryfonka udała się do pokoju wspólnego odłożyć torbę, za niedługo miała patrol z Malfoyem. Stwierdziła, że skoro w tym miesiącu mają patrolować błonia i lochy to uda się nad jezioro i tam poczeka na ślizgona mając przy okazji święty spokój. Potrzebowała go, nie wiedziała czy była gotowa na to aby przeczytać list od babci dotyczący jej rodziców. Nie chciała niszczyć nadziei, która zakrzewiła się w niej. Potrzebowała ich, potrzebowała normalnej rodziny bez dramatów.
Mamo, Tato ... wróćcie.
Szybkim krokiem wyszła z dormitarium nie zważając na rozmowy współlokatorek dotyczące wróżbiarstwa i mężczyzn. Przewróciła oczami i uśmiechnęła się w stronę Rona, który zawzięcie rozmawiał o czymś z Harrym. Pomachali jej i nakazali machnięciem ręki jej przyjść lecz ona pokiwała przecząco głową i opuściła pokój wspólny. Szybko znalazła się koło jeziora, spojrzała na skarpę, której rok temu jeszcze nie było. Woda pod wpływem erozji zniszczyła brzeg jeziora, odcięła jego znaczną część.
Żeby los nie odciągnął ode mnie czegoś tak ważnego jak szczęście.
Drżącymi rękoma otwarła list i wyciągnęła małą kartkę ze środka.
Hermiono,
Oni ... powoli od nas odchodzą.
Tylko tyle, żadnego wyjaśnienia co się dzieje, żadnych informacji o stanie zdrowia. NIC
Odchodzą.
Gryfonka wpatrywała się w to słowo tak jakby nakazywała mu zmienić swoje znaczenie.
Odchodzą.
Co to znaczy odejść? Będzie żyć ale będzie tak daleko, że nigdy nie spotka się tej osoby? Odejdzie ale wróci? Będzie szczęśliwa?
- Odchodzą. - Szepnęła w głuchą przestrzeń a łzy nagromadzone w oczach spłynęły jej po policzkach. - Nie, nie, nie.. To nie może być prawda. - Mówiła w kółko, miała nadzieje, że to coś zmieni. - Nie! - Krzyknęła z całej siły. Wstała i brała kamienie, które woda wyszlifowała na prawie okrągłe. Rzuciła jednym, to nie pomogło. - Nie, proszę nie! - Rzuciła drugim, cięższym . Kartkę, którą trzymała w dłoni ubrudziła od błota z kamieni. - Mamo, tato. - Załkała cicho patrząc w tafle wody. - Proszę. Proszę! Do jasnej cholery proszę was. - Krzyczała w niebo aby wiatr poniósł jej słowa, nadzieję w stronę Londynu, w Ich stronę. - Błagam, nie róbcie mi tego. - Wiatr zawiał mocniej tak, że jej mięśnie szybko się napięły a następnie rozluźniły. Kartka, którą trzymała w ręce opadła z gracją tak jakby nie wiedziała jakie złe słowa w sobie zawiera. Fala z jeziora podmyła lekko nogi Hermiony i zabrała list w jego głąb. Dziewczyna bez zastanowienia rzuciła się w stronę wody. Może źle przeczytała? Ból jaki ją przeszedł był nie do powstrzymania. Temperatura jaką osiągała woda w tym czasie była na skraju zera stopni. Tysiące igieł wbiło się w jej nogi. Ból, poczuła niesamowity ból. - Boli. - Powtórzyła parę razy myśląc intensywnie nad nim. - Ból. Taki jaki przeżyła mamusia wtedy kiedy wbiło się w nią to żelastwo. - To co czuła w tej chwili Hermiona rozumieją tylko osoby, które żyły ze świadomością, że kogoś utracił. Racjonalne myślenie? Wyparowało wraz z pojawieniem się słowa odchodzą. Hermiona wzniosła głowę do nieba i zaczęła się histerycznie śmiać. - Tatusiu to dla ciebie. - Śmiała się wchodząc dalej od brzegu, woda sięgała jej do pasa. - Oddaj mi to co on czuł! - Krzyknęła ze złością . Jej twarz w mgnieniu oka zrobiła się obojętna a łzy dalej płynęły. - Zabij mnie a nie ich! - W jej umyśle powstała złudna nadzieja, że ktoś tam na Górze wysłucha jej błagania i zrobi tak jak ona chce. Niby czemu ktoś miałby to zrobić? Po co umorzyć cierpienie niewinnych osób. Lepiej niech giną. Ciałem Hermiony przeszedł kolejny wstrząs termiczny, niżej woda była jeszcze zimniejsza. Czy myślała nad tym aby wyciągnąć różdżkę i uratować się? Nie. Chciała zginąć. Chciała znowu stworzyć wspaniałą rodzinę, nieważne czy na Ziemi czy Tam. - Kocham was, tak bardzo was kocham. - Ledwo co szepnęła wiedząc, że jej wargi są już sine i ledwo co się poruszają. Poczuła kolejne ukłucie na poziomie piersi, woda sięgała jej przed ramiona. Wzięła płytki wdech i delektowała się kolejną dawką bólu. Od pasa w dół nic nie czuła, kompletny paraliż. Rozhisteryzowana zaczęła się drapać gryźć w rękę aby katusze nie ustały. Potrzebowała tego. Pragnęła odejść. - Idę do was. - Jeden krok i wiedziała, że osiągnie swój cel. Czy się bała? Tak bała się, każdy się boi śmierci. Lecz każdy dostaje podwójną dawkę adrenaliny, która pozwala osiągnąć wyznaczony cel jeśli jest on dla tej osoby słuszny. - Śmierć. - Szepnęła a grunt pod jej nogami się usunął. Nie biorąc ratowniczego wdechu tuż przed podtopieniem uśmiechnęła się w stronę wodorostów. Widziała tam światło, to światło, które miało ją zbawić, uleczyć jej dusze od udręki. Światło które się zbliżało, Hermiona zamknęła oczy czekając z wyczekiwaniem na koniec. Igła w sercu. Igła w płucach. Igła w brzuchu. Igłą w mózgu. Ostatkiem sił uświadomiła sobie, że kocha te igły niewidzialne igły, które jej pomogą osiągnąć cel.
- Gdzie ona do cholery jest. - Mruknął Draco rozglądając się po sali wejściowej. Czas na rozpoczęcie patrolu minął już dawno, miał do wyboru albo czekać na Granger albo iść i sam odwalić robotę. Wiedział, że to jego obowiązek i Hogwart może być w niebezpieczeństwie lecz czy widząc śmierciożerców i ich znajome maski wydałby ich? W tym zamku znajdują się Bogu winni ludzie, którzy nic nie zawinili. Nie był pewien czy doniósłby na własnego ojca tylko po to żeby ratować osoby, których zna tylko z widzenia.
Tu są dzieci. A On z pewnością by je zabił.
Jego złość narastała, wiedział co jest słuszne ale nie rozumiał toku postępowania Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Szlamy można usunąć w inny sposób niż śmierć. Pamiętał jak na początku nauki jego ojciec skarcił go za to, że Granger jest lepsza od niego w nauce. W ten sposób głowa rodziny nie przyznała się przed własnym synem, że nie popiera idei Czarnego Pana, które mówiły, że mugolaki są zawsze gorsze i znajdują się w hierarchii pod skrzatami domowymi. Czy ktoś mądrzejszy od czysto krwistego czarodzieja z dziada pradziada zasługiwał na śmierć? Draco otworzył wrota i ruszył samotnie w głąb błoni. Nie zamierzał czekać na nikogo, nigdy nie czekał a w szczególności nie będzie czekać na Granger!
- Głupia szlama. - Syknął czując zimne powietrze muskające jego zaróżowiałe policzki.
Rodzina Malfoyów wbrew wszechobecnym opinią była inna niż te, które bezgranicznie ufały postanowieniom Voldemorta. Pani Narcyza była kochającą, troskliwą matką, która w zakamarkach swojego domu uprzejmie zwracała się do syna i męża. Kochała ich najbardziej na świecie, miłością rodzicielską a Lucjusza obdarzała prawdziwym uczuciem. Wielokrotnie była świadkiem zimnej dostojności dam, które nie kochały swoich mężów lecz ich pieniądze i sławę. Te kobiety były wyrafinowane i nie brudziły sobie rąk czymś takim jak wychowaniem swoich dzieci w przytulnym domu i beztroskiej młodości. Obydwoje - Lucjusz i Narcyza - pochodzili z pradawnych rodów, które szczyciły się ostrą dyscypliną jaką pokładały na kształcenie ideologi swoich juniorów. Lucjusz był świadomy tego, że jego postawa zawsze była inna niż dzieci z którymi się bawił. Kiedy oni wyśmiewali szlamy on przeklinał w duchu ich głupotę. Lecz nastały czasy w których musiał udawać kogoś innego, grał ślepo zapatrzonego głupca, który był oddany ideologi swojego mistrza. Nieraz podniósł rękę na swojego pierworodnego w towarzystwie innych śmierciożerców byleby tylko nie wzbudzać podejrzliwości. Za każdym razem kiedy powracali do domu przepraszał swojego syna za niemiłe słowa czy bicie, ten mu zawsze wybaczał widząc żal i smutek w oczach jego ojca. Kiedy miał czternaście lat ojciec go przeklnął, rzucił zaklęcie po którym przeszywała go niemiłosierna fala bólu i chęć swojej śmierci. Zrobił to na oczach swoich kolegów "po fachu", bo stwierdzili, że Draco nie ma żadnych znaków dobrego wychowania. Nim nastała noc z powrotem pojawili się w swoim domu, Lucjusz niósł swoje dziecko na rękach płacząc nad jego żywotem. Wtedy po raz pierwszy go zranił. Gdy Draco się ocknął była trzecia w nocy, zrozumiał, że zemdlał i znajduje się w swojej sypialni. Ujrzał w fotelu wpatrującego się w niego ojca, który prosił aby odpoczywał i przepraszał go wielokrotnie. Po drugiej stronie łóżka leżała jego mama, która przytuliła go do siebie, Lucjusz przysiadł na posłaniu i objął członków swoich rodziny ponownie przepraszając za krzywdy. Tak wszyscy usnęli a w ten czas Draco zrozumiał, że człowiek staje się mężczyzną nie wtedy kiedy pokazuję ile ma siły i władzy ale wtedy kiedy umie pokazać skruchę, żal okazać uczucie i stworzyć poczucie bezpieczeństwa dla osób które kocha.
- Nie! - Usłyszał krzyk od strony jeziora. Szybkim krokiem zmierzał w miejsce z którego dochodził głos. Stwierdził, że ktoś chce nastraszyć młodszych uczniów typowo nieśmieszną zagrywką. - Nie, proszę nie! - Przedarł się przez gąszcz zarośli, które mu sięgały do pasa i ujrzał dziewczynę, która próbowała niezdarnie podnieść wielki kamyk. Podszedł bliżej nie chcąc spłoszyć dziewczyny. Wąska talia i długie włosy wskazywały na płeć a promienie księżyca oświetlające jej twarz dały Draconowi do zrozumienia jedno.
- Granger. - Szepnął ze złością. - Utop się tak będzie najlepiej. - Stwierdził oczywisty dla siebie fakt i kucnął przy drzewie czekając na rozwój wydarzeń. Od ziemi parowała woda tworząc nieprzyjemny zapach mokrej trawy, Draco się skrzywił lecz nieustannie patrzył w stronę Hermiony.
- Proszę. Proszę! Do jasnej cholery proszę was.
Ona gada do siebie, chyba na prawdę jest pierdolnięta.
Granger dreptała w miejscu tak jak mała dziewczyna, która w ten sposób próbowała pozbyć się nadmiaru emocji.
- Upuściła jakąś kartkę. - Skomentował widząc niezdarne poczynania gryfonki. Draco pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wstał. Lubił śmieszne przedstawienia, ba czasami je inicjował ale nie wtedy kiedy miał obowiązki do spełnienia. Spojrzał na swoje spodnie, które lekko się ubrudziły od mokrej ściółki i otrzepał je z brudu. Usłyszał pluskanie wody od razu oglądnął się na Hermione. Draco nie zrozumiał za wiele z jej
paplaniny, która zamieniała się miejscem z cichym łkaniem, wychwycił tylko parę słów boli, mamusia, tatuś.
"Proszę opowiedz mi co u"
Przypomniał sobie fragment listu, który bezceremonialnie podpatrzył Granger w sowiarni. Chłopak zaczął rozmyślać nad powiązaniem obydwu wątków lecz jego dumanie zakłócił histeryczny śmiech.
- Zabij mnie a nie ich! - Krzyknęła a Malfoy zrozumiał, że dziewczyna postradała zmysły z bólu i cierpienia. Wiedział, że woda ma niską temperaturę. Postanowił szybko ściągnąć niepotrzebne rzeczy aby nie obciążały jego ciała podczas pływania. Ściągnął buty wraz ze skarpetkami, bluzę i podkoszulek. Usłyszał głośny plusk. Granger nie było nad powierzchnią wody.
Głupia kertynka!
Krzyczał w myślach wymyślając coraz nowsze obelgi na Hermione. Bez zastanowienia wskoczył do wody czekając na szok termiczny lecz od razu użył zaklęcia ogrzewającego jego ciało. Płynął w miejsce gdzie gryfonka zniknęła wynurzając się raz aby nabrać powietrza.
- Lumus. - Krzyknął i zniknął pod taflą wody.
Nie myślał nad tym czy jest to szalama czy ktoś inny. To był człowiek, kobieta, która potrzebowała pomoc a on miał obowiązek jej udzielić. Kiedy zaplątał się w wodorosty przeklną w duszy lecz od razu się wydostał widząc Hermionę, która bezwładnie opadała coraz bliżej dna. Draco chwycił ją pad ramiona i wypłynął na powierzchnię. Jej twarz była niezdrowo biała a usta sine szybkim tempem przypłynął do brzegu biorąc gryfonkę na ramiona.
- Granger! - Krzyknął biorąc ją za ramiona i trzepiąc nią jak lalką. - Cholera! - Dziewczyna wypluła wodę, którą się zachłysnęła wprost na swojego wybawcę.
Żyje. Stety czy niestety?
Hermiona otworzyła powoli oczy rozglądając się na boki.
- Jak na niebo to jest dość przyziemnie. - Stwierdziła chrypliwym głosem a grymas na twarzy tworzył zwiedzenie. Czego się spodziewała po zaświatach - latających amorków z gołą dupą, nieprzeniknionej biel i melodii niczym z chórów anielskich?
Ona sądzi, że nie żyje. Przecież byłaś za krótko pod wodą.
Draco westchnął widząc poczynania gryfonki, która niezdarnie chciała podnieść się do pozycji siedzącej. Zacmokał.
- Granger, sądzisz, że znalazłabyś się w niebie razem ze mną? - Pytanie zabrzmiało dwuznacznie dlatego od razu skarcił się w myślach jak mógł teraz tak żartować.
- Z tobą czeka mnie tylko piekło Malfoy. - Warknęła zezłoszczona wpatrując się w obraz zmoczonego blondyna. - Malfoy? - Krzyknęła o ile można to było tak nazwać, gdyż jej głos dalej był stłumiony przez zmęczenie.
Skąd się tu wziął! Malfoy? Na Merlina!
- Ale jakie przyjemne. - Nachylił się nad nią Hermioną a jej kolor jej twarzy zrobił się jeszcze bardziej nienaturalny niż normalnie.
- Niedobrze mi. - Powiedziała przykładając rękę do buzi. Draco westchnął i osuszył ich ubrania. Mimo to dziewczyna dalej wyglądała okropnie.
- No to marsz do skrzydła szpitalnego. - Skomentował i podniósł ją na równe nogi nie zważając na jej spostrzeżenia. - Granger, kurwa, jestem człowiekiem i o mało nie byłem świadkiem samobójstwa jedno słowo i się tak wkurzę, że trafisz na oddział psychiatryczny w Mugnu więc radze ci bądź posłuszna bo inaczej nie ręczę na siebie. - Spojrzał na nią złowrogim spojrzeniem. Miał dość tej panny na długi czas.
- Zabij mnie. - Szepnęła patrząc w górę w jego oczy. - Twoja rodzina będzie dumna.
Bierze nas za potworów.
Nigdy nie widział takiego smutku zawartych w oczach i łzach. Nie widział takiej odwagi i pewności siebie. Ona tego chciała a on mógł jej to dać. Z pewnością by to zrobił gdyby był tym za kogo ona go uważa lecz myliła się, Draco był zupełnie inny.
- Przepraszam Granger. - Powiedział cicho i przyłożył dłoń do jej policzka.
- Za co? - Nie doczekała się odpowiedzi, bo jako odzew otrzymała siarczysty policzek.
- Nigdy tego nie zrobiłem. Nigdy! - Wrzasnął w jej stronę. - Ale ty jesteś nienormalna. O co ci kobieto w ogóle chodzi. Czego ty ode mnie oczekujesz? - Potrząsnął ją mocno. - Że cie zabije? Nie jestem potworem! - Przytrzymał jej brodę tak aby jej wzrok padł na jego usta. - Jesteś psychicznie chora, Granger. Lecz się! - Puścił ją tak, że zatoczyła się do tyłu. - Nagle ci zabrakło języka w gębie. - Mruknął i pociągnął ją w stronę Hogwartu. Przez całą drogę się nie odzywali. Hermiona była załamana z powodu swojego nielogicznego zachowania a Draco wiedział, że jeśli ktoś odezwie się do niego to na prawdę kogoś zabije.
- Co tu się dzieje panie Malfoy? - Usłyszeli za sobą głos profesor McGonagall.
- Mieliśmy mały wypadek, Granger wpadła do wody a ja pomogłem jej wyjść. - Powiedział spokojnym głosem. Gierki, intrygi, wyplątywanie się z niekorzystnych sytuacji to było coś co z pewnością miał we krwi.
- Czy to prawda? - Spojrzała na Hermione, która kiwnęła potwierdzająco głową. - Nic wam nie jest? - Było widać, że opiekunka domu lwa przejęła się prefektami. Czuli oni na sobie wzrok nauczycielki, która chciała wszystko wyczytać z ich gestów i postawy.
- Nie, pani profesor.
- Dobrze. - Mruknęła w ich stronę. - Udajcie się do swoich pokoi, o zaistniałej sytuacji jeszcze porozmawiamy. To nie jest miejsce ani czas na tego typu rozmowy. Następnym razem uważajcie. - Rzuciła w ich stronę poprawiając swoje okulary.
- Granger, jutro czekam na wyjaśnienia. - Powiedział ze swoją ślizgońską ciekawością wywołując na ciele Hermiony nieprzyjemny dreszcz.Odszedł zostawiając ją samą ze swoim natłokiem myśli.
Odchodzą.
Nadszedł czwarty rozdział a wraz z nim chyba mój debiut, który polegał na przedstawieniu tak otwarcie uczuć naszej głównej bohaterki. Mam nadzieję, że chodź w małym stopniu mi się to udało!