niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział V

Promienie słoneczne wpadały przez zamknięte okno oświetlając posłanie Hermiony. Dziewczyna jęknęła z nienawiścią przysłaniając twarz dłonią. Słońce ewidentnie kpiło z gryfonki. Smugi światła wzbudzałyby w normalnym człowieku pozytywne emocje i chęć zmierzeniem się z nadchodzącym pierwszym dniem szkoły. Kiedyś Hermiona nie spałaby całą noc będąc zbyt podekscytowaną nowym rokiem szkolnym, teraz chciała zakopać się pod pierzyną i zapaść w długi sen. Taki, który będzie trwał na tyle długo aby chaos panujący wokół Hermiony, jak i w niej samej, skończył się i pozwolił na normalną egzystencje. Przewracając się na bok próbowała wymazać wspomnienia z wczorajszej nocy, były zbyt przygnębiające a ona postanowiła, że napiszę do babci prosząc o dokładny stan zdrowia jej rodziców. Spojrzała na sąsiadujące łóżka, były puste. Hermiona w mgnieniu oka oprzytomniała i spojrzała na zegarek. Hermiona Granger spóźniona? Czy to nie oczywiste... Otóż nie, miała pół godziny do pierwszej lekcji, postanowiła szybko się ubrać i zejść do Wielkiej Sali. Gryfonka wstała i mozolnymi ruchami przygotowała się do zajęć. Pierwszy raz w życiu było jej obojętne czy usiądzie w pierwszym rzędzie. Ba, nie ruszała ją możliwość otrzymania gorszej oceny od W. Przemierzała korytarze Hogwartu przeżuwając ostatni kawałek tosta. Chodź jej psychika była całkowicie rozchwiana i zdruzgotana to mania punktualności z pewnością przezwyciężała ociąganie się i niechęć do .. wszystkiego co żywe. Przyglądając się twarzą uczniów znajdujących się w zasięgu jej wzroku nie ujrzała swoich przyjaciół tylko grupkę ślizgonów. Hermiona przewróciła oczami czekając na pierwszą fale wyzwisk, która popłynie w jej stronę. Kiedy zrównała krok z Pansy Parkinson ta zmierzyła gryfonkę wzrokiem i zaśmiała się gardłowo.
Oho, zaczyna się.
- Jak tam Wiewióro za pięć minut początek zajęć a ty nie pod klasą? - Spojrzała w stronę swoich kolegów. - Blaise masz dziś jakieś szczęście, znowu wygrałeś zakład. Miałeś racje co do naszej szlamy, jednak nie nocuje pod drzwiami klasy żeby być wcześniej niż nauczyciele. - Wyciągnęła z kieszeni galeona i podrzuciła w powietrze tak aby Zabini mógł go złapać.
- Interesy na tobie to wielka przyjemność Granger. - Ślizgon wyszczerzył się uśmiechając w stronę Hermiony. Gryfonka obróciła się na pięcie, spojrzała prosto w brązowe oczy Blaisa szturchając go palcem w ramię.
- Natomiast mi przyjemność sprawiłoby uderzenie cie w twarz. - Popatrzyła złowroga na każdego ślizgona i ruszyła do przyjaciół, którzy stali pod klasą do zaklęć i uroków. Za plecami usłyszała jak Pansy ją woła. Hermiona nie odwróciła się aby zobaczyć co tym razem ślizgonka wymyśliła.
- Hej szlamo! Mama nie nauczyła cie szacunku do ludzi lepszych od siebie? - Uśmiechnęła się triumfalnie widząc jak gryfonka gwałtownie się zatrzymuję. - Ah no tak, twoja mamusia jest nic nie wartym mugolem, który powinien zdechnąć razem z szczurami.
Mama, moja mama .. powinna zdechnąć? MOJA MAMA?
Wszystko w jej ciele zaczęło buzować, nigdy nie była tak wściekła jak w obecnej sytuacji. Nagle tuż obok niej stanęli jej przyjaciele trzymając ją za ramiona bo Hermiona już zmierzała w stronę Parkinson aby jej wyjaśnić, że nie ma prawa tak mówić o jej rodzicach. O mamie, która właśnie, o ironio, walczy o życie.
- Uwierz Parkinson, że moja mama nauczyła mnie szacunku do ludzi lepszych ode mnie! - Krzyknęła w jej stronę nie zważając na gapiów, którzy przyglądali się całej sytuacji. -  I dlatego, że chodzi o kogoś lepszego to niestety ty do tego grona się nie zaliczasz. Nawet nie jesteś na szarym końcu! W ogóle cie w nim nie ma, więc mój szacunek do ciebie jest niższy niż do - Zrobiła krótką przerwę by się zastanowić lecz nic mądrego jej nie przyszło do głowy. - niego! - Pokazała ręką na Malfoya, który pojawił się znikąd a teraz pytał Blaisa o co ta cała jadka.
Ups.. Najpierw myśl potem mów. Od Malfoya ? Toż to ta sama liga. 
Hermiona mimowolnie dotknęła policzka na którym wczoraj wylądowała ręka ślizgona. Draco przyglądał się jej z zaciekawieniem, musiała być bardzo zdenerwowana żeby powiedzieć takie głupstwo. Kiedy gryfonka przeanalizowała jeszcze raz wypowiedziane przez siebie słowa, pokiwała głową ze zrezygnowaniem.
Mam przerąbane.
Parkinson zaczęła krzyczeć i wyciągnęła różdżkę kierując nią w stronę Hermiony. O dziwo Malfoy chwycił ją za ręce i mówił coś do ucha, w jednej chwili ślizgonka opuściła różdżkę i uspokoiła się.
- Chciała mnie przekląć! - Pisnęła w stronę przyjaciół, którzy stali koło niej. Wszystko w niej buzowało chciała jej pokazać kto lepiej trzyma różdżkę w ręku jednakże wiedziała, że to nie jest dobry pomysł. Już teraz zgromadziła się wokoło niezła grupa ludzi a co by było gdyby rozpoczął się amatorski pojedynek czarodziejski. - Suka. - Powiedziała w stronę Pansy. Ślizgonka popatrzyła na Dracona a ten z kolei puścił ją jakby dawał jej znak, żeby robiła co chce. Obraza ślizgona to coś karygodnego i osoba, która dopuściła się tego musi ponieść konsekwencje. Parkinson ruszyła w stronę Hermiony lecz nagle między nimi pojawił się karłowaty człowiek, którego o mało nie rozgniotła. Profesor od zaklęć i uroków poprawił swoje szaty mierząc spojrzeniem ślizgonkę, która od razu się odwróciła i odeszła.
- Proszę na lekcję moi drodzy. - Uczniowie zaczęli wchodzić do klasy gestykulując i żywo rozmawiając o sytuacji, która miała miejsce przed chwilą. Hermiona na ułamek sekundy spojrzała w stronę ślizgonów, którzy zawzięcie komentowali wybuch Pansy, spojrzenie utkwiło na chłopaku o blond włosach, który uśmiechał się drwiąco patrząc na nią. Za sobą usłyszała głos, który nakazywał grupie wejść do klasy. Draco szedł wolniej niż jego koledzy, dłonie trzymane w kieszeniach dodawały mu nonszalancji, kiedy był na równi z Hermioną, która wchodziła do klasy zaraz za przyjaciółmi. Poczuła na swoich włosach czyiś oddech a cztery słowa ugrzęzły w jej głowie na resztę całego dnia.
- Masz mi to wyjaśnić.

Każdy z nas ma miejsce na świecie gdzie może się wyciszyć, przemyśleć wszystko i po prostu być sobą. Hermiona siedziała po turecku pośród regałów z książkami od numerologii. Oparła głowę o jedną z książek i analizowała ostatnie wydarzenia. Dlaczego na człowieka nie może spaść jedno nieszczęście, z którym dałaby rade się zmierzyć? Czemu to ona nie mogła być na ich miejscu? Po jej twarzy zaczęły spływać łzy bezsilności, które zostawiały po sobie mokre ślady na policzkach. Od razu je starła aby nikt ich nie widział. Westchnęła głośno zatapiając twarz w swoich dłoniach.
- Co mam zrobić? - Szepnęła oczekując, że jakiś głos w jej głowie jej odpowie. Czekała, aż jakiś grom z nieba jej podpowie, nic takiego się nie stało. Coś ciężkiego walnęło ją w głowę. Szybko podniosła głowę patrząc na podłogę, leżała na niej ogromna księga pt. "Magiczne sposoby na niemagiczne urazy". Rozejrzała się dookoła - tuż nad nią stał nie kto inny jak Draco Malfoy, spojrzała w górę. Chłopak kręcił głową z politowaniem.
- Granger, kretynko, na prawdę sądzisz, że ryczenie coś pomoże? Marnujesz tylko czas. - Ton jego głosu był zimny i stanowczy, W stronę Hermiony poleciały inne książki, które ślizgon miał przed chwilą na rękach. - Przeczytaj, są tam istotne informacje, które z pewnością ci pomogą. 
Gryfonka niepewnie spojrzała w stronę chłopaka. Był on jedyną osobą, która poznała jej tajemnice. Wiedziała, że jej ciężar przytłoczy ją a może i ślizgona, który z pewnością posiada chodź iskrę jakiś pozytywnych uczuć. Przynajmniej miała taką nadzieję.
- Dlaczego mi pomagasz? - Spytała przyciskając książkę do piersi, żywiła ogromną nadzieję, że chłopak jej odpowie. Bardzo ją intrygowało dlaczego jej odwieczny wróg jej pomaga, a co gorsza, pomaga mugolą i szlamie. Chłopak wzdrygnął ramionami i kucnął naprzeciw Hermiony chcąc aby ich oczy były na tym samym poziomie. Jego stalowe tęczówki przypominały morzę, które z pewnością utopiło w sobie niejedną kobietę. Zachował poważną minę i szepnął cicho tak aby nikt oprócz nich go nie usłyszał.
- Bo nikt inny tego nie zrobi. - Zrobił krótką pauzę. - Byłaś u Dumbeldora? - Dziewczyna kiwnęła potwierdzająco głową. - I powiedział ci, że nic nie można zrobić, że trzeba liczyć na cud. - Bardziej zabrzmiało to jak stwierdzenie aniżeli pytanie. - Ten wasz wyidealizowany świat nie jest tylko czarny i biały, wiesz? Każdy dobry człowiek ma w sobie coś złego. - Hermiona wsłuchała się w słowa ślizgona. - On ci nie pomoże bo jak każdy wysoko ustawiony czarodziej martwi się o ogół, o całe społeczeństwo a nie o jedną czarownicę. Czarownicę, która jest prawą ręką chłopca-który-przeżył. - Ostatnie słowa prawie wypluł, gryfonka westchnęła i pokiwała z dezaprobatą głową. - Ręką, która musi mieć czysty umysł a nie zagmatwany jakimiś podrzędnymi problemami - takimi jak śmierć najbliższych. Nie lepiej jest usunąć problem niż go próbować naprawić i martwić się o rezultaty? Musisz działać sama jeśli chcesz uratować swoich rodziców. - Stanął na równe nogi i zmierzył w stronę wyjścia z biblioteki. 
- Malfoy. - Dziewczyna zawołała go, wybiegając zza regałów. Ten przystanął, lecz się nie odwrócił. - Mówiłeś, że w każdym dobrym człowieku jest coś z tego złego. - Stanęła za nim. - Ale ja sądzę, że nie ma złego człowieka, w każdym jest chodź trochę dobroci. - Hermiona niepewnie położyła dłoń na jego ramieniu, modliła się w duszy aby jej nie strzepnął, nie wyzwał od szlam. - Dziękuję ci za pomoc, Malfoy. - Ten tylko skinął głową. 
- Mam już dość zapachu krwi i prochu, chciałbym poznać zapach róż, zapach szczęścia. - Draco mówił bardziej do siebie niż do gryfonki, lecz ona go słyszała i napajała się każdym jego słowem. - Jestem pełen pychy, muszę ją zwalczyć, pokonać własnego siebie żeby żyć. Żyć jak człowiek, który ma wolną wolę. - Odszedł pozostawiając Hermione samą z sobą i książkami, które były jedynym punktem zwrotnym w jej życiu, tylko one mogły jej pomóc wygrać walkę z samą śmiercią. 

środa, 19 listopada 2014

Rozdział IV

Niekiedy los płata nam figle innym razem zsyła na nas nieoczekiwane chwile szczęścia. Dziś dla większości uczniów wskazówka na kole fortuny zatrzymała się na tej pozytywnej stronie. Drugi września okazał się niedzielą, więc wszyscy za wyjątkiem Flicha, który ustawił sobie za punkt honoru uprzykrzanie życia każdemu, kto rozkoszował się kolejnym wolnym dniem od nauki.
Hermiona siedziała w bibliotecznym fotelu, który znajdował się najdalej od wejścia. Wzięła głęboki wdech delektując się zapachem wiekowych ksiąg zgłębiającą wiedzę, którą gryfonka na pewno chciała posiąść.
Ktoś nieznacznie odkaszlnął nad jej głową, Hermiona zawiedziona szybką możliwością nadrobienia zaległości w szkole odwróciła wzrok od książki do transmutacji i spojrzała pytającym spojrzeniem w górę.
- O co chodzi Ron? - Jej myśli o zabiciu tego kto wtargnął w jej intymny romans z książką szybko się rozwiała gdy ujrzała rudzielca. Od razu w sercu poczuła ciepłe ukłucie. Kochała go. Jak brata a czy jest piękniejsza miłość niż ta która powstaje w rodzinie?
 - Chciałbym porozmawiać. - Hermiona wskazała mu dłonią fotel naprzeciw niej i wyczekiwała na rozwinięcie tematu. Wiedziała, że Ron jest dość płochliwy dlatego wolała poczekać. - Hermiono, jeszcze rok szkolny się nie zaczął a ty już się uczysz? Podziwiam Cie naprawdę. - Uśmiechnął się niepewnie, zawsze owijał w bawełnę dla asekuracji. Gdyby miał przebiegnąć w linii prostej sto metrów z pewnością zrobiłby półkole będąc przekonanym, że warto dla bezpieczeństwa.
- Nie miałam czasu w domu na zapoznanie się z tegorocznym materiałem. Dlatego teoretycznie jestem na takim samym poziomie jak wy. - Zamknęła książkę i odłożyła na mały stolik wiedząc, że zapowiada się na długą rozmowę. - Oczywiście to nic złego. - Dodała wiedząc, że Ron może poczuć się urażony.
- Pewnie jak co roku miałaś urwanie głowy. Zawsze twoi rodzice zabierają cię na wspaniałe wycieczki.
Tak, w tym roku ruszyliśmy ku spotkaniu ze wspaniałą przygodą - ze śmiercią. 
- Chodzi o Harrego. - Przeszedł do sedna sprawy. - Nie wiem co się z nim dzieje. - Przyciszył ton i nachylił się w stronę przyjaciółki. -  Dyrektor przysłał mu wiadomość, że dziś rano ma przyjść do jego gabinetu. Rzecz jasna, że poszedł, ale jak wrócił był bardzo skryty. - Wyprostował się i rozłożył wygodnie w fotelu. - Zupełnie jak nie on, nie sądzisz? - Nie dał czasu na to aby Hermiona odpowiedziała tylko dalej prowadził monolog ze swoimi przemyśleniami. - Nie mam pojęcia o co mu chodzi. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Powinniśmy sobie mówić wszystko a on się zamknął w sobie. Martwię się o niego. Spoczywa na nim taka duża odpowiedzialność. - Spojrzał w okno i westchnął. Hermiona przez czas kiedy rudzielec mówił miała czas na przeanalizowanie wszystko - jego słów, zachowania i wyglądu.
Wydoroślał.
Jego gestykulacja nie jest już tak chaotyczna, wymowa też niczego sobie. Zawsze się czerwienił i jąkał, teraz było widać, że jest to mężczyzna, który za niedługo osiągnie pełnoletność. Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie, cieszyła się, że Ron martwi się o przyjaciela. To słodkie a zarazem wzbudza w Hermionie podziw. Kłótnie, obrażanie się ale też wspólne, wspaniałe chwile czy spiskowanie jak dogryźć ślizgoną razem z Harrym. Rudzielec stworzył głęboką, niezwykłą więź.
To znak, że jest jego prawdziwym przyjacielem.
- Ron. - Zaczęła Hermiona myśląc intensywnie nad tym jak pomóc gryfonowi. - Wiem, że Harry jest bardzo roztrzepany, ale musisz poczekać. - Zamyśliła się na chwile. - Tak, poczekać Ronaldzie. Harry jeśli ma jakiś problem na pewno się do nas zwróci z prośbą. Lecz jeśli potrzebuje odrobiny prywatności to my nie możemy jej bezkarnie niszczyć. Nie bądź zbyt ciekawski. - Spojrzała na niego i machnęła ręką aby jej nie przerywał. - Nie zaprzeczaj, wiem, że to troska i ciekawość każe ci tak osaczać Harrego, ale uwierz mi, że jeśli on będzie potrzebował zainteresowania albo rady to na pewno się do nas zgłosi. - Uśmiechnęła się pokrzepiająco w stronę rudzielca.
- Dziękuję. - Odpowiedział półszeptem widząc jak bibliotekarka patrzy w jego stronę.
- Nie ma za co. - Wzięła książkę ze stołu. - Pozwól, że się pouczę, do zobaczenia później. - Jej wzrok zaczął wędrować po linijkach tekstu nie zważając na to, że Ron wychodzi z biblioteki.
O późnej porze skończyła czytać ostatni fragment dotyczący transmutacji zwierząt. Hermiona zeszła do wielkiej sali i usiadła naprzeciwko Rona, Harrego nie było. Zaniepokoiło to jego przyjaciół.
- Nie dajmy się zwariować Ronaldzie. - Powiedziała Hermiona nim ujrzała sowę, która samotnie latała pod ciemnym sklepieniem, zapadał zmrok. Sowa zrobiła jeden dystans wokoło sali tak aby wzbudzić ciekawość uczniów.
Czy sowy mają swoje własne fantazje dotyczące prestiżu? Większa uwaga uczniów,więcej listów do wysłania.
Sowa zanurkowała w głąb sali aż usiadła z gracją naprzeciwko Hermiony, która o mało nie zakrztusiła się sokiem dyniowym. Z ust Rona wypadło parę przekleństw, kiedy zobaczył sowę. Była ubrana. UBRANA.
W różowy berecik i coś co przypominało różowy płaszcz. Hermiona jęknęła z zrezygnowaniem. Pamiętała to ubranko, należało do kota jej babci.
Przecież, chyba nie stwierdziła, że sowie podczas lotu będzie zimno...
Prychnęła ściągnęła ze zwierzęcia niepotrzebne przyodzienie i odwiązała list, który od razu schowała do torby.
- Co to? - Spytał Ron z pełną buzią jedzenia.
Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
- Sowa Ron, sowa. - Warknęła dając mu do zrozumienia, że nie chce rozmawiać na ten temat.
- Super wszyscy miejcie przede mną tajemnice. - Wziął ostatni kęs wołowiny i wyszedł naburmuszony z wielkiej sali.
Zrezygnowana gryfonka udała się do pokoju wspólnego odłożyć torbę, za niedługo miała patrol z Malfoyem. Stwierdziła, że skoro w tym miesiącu mają patrolować błonia i lochy to uda się nad jezioro i tam poczeka na ślizgona mając przy okazji święty spokój. Potrzebowała go, nie wiedziała czy była gotowa na to aby przeczytać list od babci dotyczący jej rodziców. Nie chciała niszczyć nadziei, która zakrzewiła się w niej. Potrzebowała ich, potrzebowała normalnej rodziny bez dramatów.
Mamo, Tato ... wróćcie. 
Szybkim krokiem wyszła z dormitarium nie zważając na rozmowy współlokatorek dotyczące wróżbiarstwa i mężczyzn. Przewróciła oczami i uśmiechnęła się w stronę Rona, który zawzięcie rozmawiał o czymś z Harrym. Pomachali jej i  nakazali machnięciem ręki jej przyjść lecz ona pokiwała przecząco głową i opuściła pokój wspólny. Szybko znalazła się koło jeziora, spojrzała na skarpę, której rok temu jeszcze nie było. Woda pod wpływem erozji zniszczyła brzeg jeziora, odcięła jego znaczną część.
Żeby los nie odciągnął ode mnie czegoś tak ważnego jak szczęście.
Drżącymi rękoma otwarła list i wyciągnęła małą kartkę ze środka.

Hermiono, 
Oni ... powoli od nas odchodzą.


Tylko tyle, żadnego wyjaśnienia co się dzieje, żadnych informacji o stanie zdrowia. NIC

Odchodzą.
Gryfonka wpatrywała się w to słowo tak jakby nakazywała mu zmienić swoje znaczenie.
Odchodzą.
Co to znaczy odejść? Będzie żyć ale będzie tak daleko, że nigdy nie spotka się tej osoby? Odejdzie ale wróci? Będzie szczęśliwa?
- Odchodzą. - Szepnęła w głuchą przestrzeń a łzy nagromadzone w oczach spłynęły jej po policzkach. - Nie, nie, nie.. To nie może być prawda. - Mówiła w kółko, miała nadzieje, że to coś zmieni. - Nie! - Krzyknęła z całej siły. Wstała i brała kamienie, które woda wyszlifowała na prawie okrągłe. Rzuciła jednym, to nie pomogło. - Nie, proszę nie! - Rzuciła drugim, cięższym . Kartkę, którą trzymała w dłoni ubrudziła od błota z kamieni. - Mamo, tato. - Załkała cicho patrząc w tafle wody. - Proszę. Proszę! Do jasnej cholery proszę was. - Krzyczała w niebo aby wiatr poniósł jej słowa, nadzieję w stronę Londynu, w Ich stronę. - Błagam, nie róbcie mi tego. - Wiatr zawiał mocniej tak, że jej mięśnie szybko się napięły a następnie rozluźniły. Kartka, którą trzymała w ręce opadła z gracją tak jakby nie wiedziała jakie złe słowa w sobie zawiera. Fala z jeziora podmyła lekko nogi Hermiony i zabrała list w jego głąb. Dziewczyna bez zastanowienia rzuciła się w stronę wody. Może źle przeczytała? Ból jaki ją przeszedł był nie do powstrzymania. Temperatura jaką osiągała woda w tym czasie była na skraju zera stopni. Tysiące igieł wbiło się w jej nogi. Ból, poczuła niesamowity ból. - Boli. - Powtórzyła parę razy myśląc intensywnie nad nim. - Ból. Taki jaki przeżyła mamusia wtedy kiedy wbiło się w nią to żelastwo. - To co czuła w tej chwili Hermiona rozumieją tylko osoby, które żyły ze świadomością, że kogoś utracił. Racjonalne myślenie? Wyparowało wraz z pojawieniem się słowa odchodzą. Hermiona wzniosła głowę do nieba i zaczęła się histerycznie śmiać. - Tatusiu to dla ciebie. - Śmiała się wchodząc dalej od brzegu, woda sięgała jej do pasa. - Oddaj mi to co on czuł! - Krzyknęła ze złością . Jej twarz w mgnieniu oka zrobiła się obojętna a łzy dalej płynęły. - Zabij mnie a nie ich! - W jej umyśle powstała złudna nadzieja, że ktoś tam na Górze wysłucha jej błagania i zrobi tak jak ona chce. Niby czemu ktoś miałby to zrobić? Po co umorzyć cierpienie niewinnych osób. Lepiej niech giną. Ciałem Hermiony przeszedł kolejny wstrząs termiczny, niżej woda była jeszcze zimniejsza. Czy myślała nad tym aby wyciągnąć różdżkę i uratować się? Nie. Chciała zginąć. Chciała znowu stworzyć wspaniałą rodzinę, nieważne czy na Ziemi czy Tam. - Kocham was, tak bardzo was kocham. - Ledwo co szepnęła wiedząc, że jej wargi są już sine i ledwo co się poruszają. Poczuła kolejne ukłucie na poziomie piersi, woda sięgała jej przed ramiona. Wzięła płytki wdech i delektowała się kolejną dawką bólu. Od pasa w dół nic nie czuła, kompletny paraliż. Rozhisteryzowana zaczęła się drapać gryźć w rękę aby katusze nie ustały. Potrzebowała tego. Pragnęła odejść. - Idę do was. - Jeden krok i wiedziała, że osiągnie swój cel. Czy się bała? Tak bała się, każdy się boi śmierci. Lecz każdy dostaje podwójną dawkę adrenaliny, która pozwala osiągnąć wyznaczony cel jeśli jest on dla tej osoby słuszny. - Śmierć. - Szepnęła a grunt pod jej nogami się usunął. Nie biorąc ratowniczego wdechu tuż przed  podtopieniem uśmiechnęła się w stronę wodorostów. Widziała tam światło, to światło, które miało ją zbawić, uleczyć jej dusze od udręki. Światło które się zbliżało, Hermiona zamknęła oczy czekając z wyczekiwaniem na koniec. Igła w sercu. Igła w płucach. Igła w brzuchu. Igłą w mózgu. Ostatkiem sił uświadomiła sobie, że kocha te igły niewidzialne igły, które jej pomogą osiągnąć cel.

- Gdzie ona do cholery jest. - Mruknął Draco rozglądając się po sali wejściowej. Czas na rozpoczęcie patrolu minął już dawno, miał do wyboru albo czekać na Granger albo iść i sam odwalić robotę. Wiedział, że to jego obowiązek i Hogwart może być w niebezpieczeństwie lecz czy widząc śmierciożerców i ich znajome maski wydałby ich? W tym zamku znajdują się Bogu winni ludzie, którzy nic nie zawinili. Nie był pewien czy doniósłby na własnego ojca tylko po to żeby ratować osoby, których zna tylko z widzenia.
Tu są dzieci. A On z pewnością by je zabił. 
Jego złość narastała, wiedział co jest słuszne ale nie rozumiał toku postępowania Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Szlamy można usunąć w inny sposób niż śmierć. Pamiętał jak na początku nauki jego ojciec skarcił go za to, że Granger jest lepsza od niego w nauce. W ten sposób głowa rodziny nie przyznała się przed własnym synem, że nie popiera idei Czarnego Pana, które mówiły, że mugolaki są zawsze gorsze i znajdują się w hierarchii pod skrzatami domowymi. Czy ktoś mądrzejszy od czysto krwistego czarodzieja z dziada pradziada zasługiwał na śmierć? Draco otworzył wrota i ruszył samotnie w głąb błoni. Nie zamierzał czekać na nikogo, nigdy nie czekał a w szczególności nie będzie czekać na Granger!
- Głupia szlama. - Syknął czując zimne powietrze muskające jego zaróżowiałe policzki.
Rodzina Malfoyów wbrew wszechobecnym opinią była inna niż te, które bezgranicznie ufały postanowieniom Voldemorta. Pani Narcyza była kochającą, troskliwą matką, która w zakamarkach swojego domu uprzejmie zwracała się do syna i męża. Kochała ich najbardziej na świecie, miłością rodzicielską a Lucjusza obdarzała prawdziwym uczuciem. Wielokrotnie była świadkiem zimnej dostojności dam, które nie kochały swoich mężów lecz ich pieniądze i sławę. Te kobiety były wyrafinowane i nie brudziły sobie rąk czymś takim jak wychowaniem swoich dzieci w przytulnym domu i beztroskiej młodości. Obydwoje - Lucjusz i Narcyza - pochodzili z pradawnych rodów, które szczyciły się ostrą dyscypliną jaką pokładały na kształcenie ideologi swoich juniorów. Lucjusz był świadomy tego, że jego postawa zawsze była inna niż dzieci z którymi się bawił. Kiedy oni wyśmiewali szlamy on przeklinał w duchu ich głupotę. Lecz nastały czasy w których musiał udawać kogoś innego, grał ślepo zapatrzonego głupca, który był oddany ideologi swojego mistrza. Nieraz podniósł rękę na swojego pierworodnego w towarzystwie innych śmierciożerców byleby tylko nie wzbudzać podejrzliwości. Za każdym razem kiedy powracali do domu przepraszał swojego syna za niemiłe słowa czy bicie, ten mu zawsze wybaczał widząc żal i smutek w oczach jego ojca. Kiedy miał czternaście lat ojciec go przeklnął, rzucił zaklęcie po którym przeszywała go niemiłosierna fala bólu i chęć swojej śmierci. Zrobił to na oczach swoich kolegów "po fachu", bo stwierdzili, że Draco nie ma żadnych znaków dobrego wychowania. Nim nastała noc z powrotem pojawili się w swoim domu, Lucjusz niósł swoje dziecko na rękach płacząc nad jego żywotem. Wtedy po raz pierwszy go zranił. Gdy Draco się ocknął była trzecia w nocy, zrozumiał, że zemdlał i znajduje się w swojej sypialni. Ujrzał w fotelu wpatrującego się w niego ojca, który prosił aby odpoczywał i przepraszał go wielokrotnie. Po drugiej stronie łóżka leżała jego mama, która przytuliła go do siebie, Lucjusz przysiadł na posłaniu i objął członków swoich rodziny ponownie przepraszając za krzywdy. Tak wszyscy usnęli a w ten czas Draco zrozumiał, że człowiek staje się mężczyzną nie wtedy kiedy pokazuję ile ma siły i władzy ale wtedy kiedy umie pokazać skruchę, żal okazać uczucie i stworzyć poczucie bezpieczeństwa dla osób które kocha.
 - Nie! - Usłyszał krzyk od strony jeziora. Szybkim krokiem zmierzał w miejsce z którego dochodził głos. Stwierdził, że ktoś chce nastraszyć młodszych uczniów typowo nieśmieszną zagrywką. - Nie, proszę nie! - Przedarł się przez gąszcz zarośli, które mu sięgały do pasa i ujrzał dziewczynę, która próbowała niezdarnie podnieść wielki kamyk. Podszedł bliżej nie chcąc spłoszyć dziewczyny. Wąska talia i długie włosy wskazywały na płeć a promienie księżyca oświetlające jej twarz dały Draconowi do zrozumienia jedno.
- Granger. - Szepnął ze złością. - Utop się tak będzie najlepiej. - Stwierdził oczywisty dla siebie fakt i kucnął przy drzewie czekając na rozwój wydarzeń. Od ziemi parowała woda tworząc nieprzyjemny zapach mokrej trawy, Draco się skrzywił lecz nieustannie patrzył w stronę Hermiony.
- Proszę. Proszę! Do jasnej cholery proszę was.
Ona gada do siebie, chyba na prawdę jest pierdolnięta.
Granger dreptała w miejscu tak jak mała dziewczyna, która w ten sposób próbowała pozbyć się nadmiaru emocji.
- Upuściła jakąś kartkę. - Skomentował widząc niezdarne poczynania gryfonki. Draco pokręcił głową ze zrezygnowaniem i wstał. Lubił śmieszne przedstawienia, ba czasami je inicjował ale nie wtedy kiedy miał obowiązki do spełnienia. Spojrzał na swoje spodnie, które lekko się ubrudziły od mokrej ściółki i otrzepał je z brudu. Usłyszał pluskanie wody od razu oglądnął się na Hermione. Draco nie zrozumiał za wiele z jej
paplaniny, która zamieniała się miejscem z cichym łkaniem, wychwycił tylko parę słów boli, mamusia, tatuś.
 "Proszę opowiedz mi co u"
Przypomniał sobie fragment listu, który bezceremonialnie podpatrzył Granger w sowiarni. Chłopak zaczął rozmyślać nad powiązaniem obydwu wątków lecz jego dumanie zakłócił histeryczny śmiech.
- Zabij mnie a nie ich! - Krzyknęła a Malfoy zrozumiał, że dziewczyna postradała zmysły z bólu i cierpienia. Wiedział, że woda ma niską temperaturę. Postanowił szybko ściągnąć niepotrzebne rzeczy aby nie obciążały jego ciała podczas pływania. Ściągnął buty wraz ze skarpetkami, bluzę i podkoszulek. Usłyszał głośny plusk. Granger nie było nad powierzchnią wody.
Głupia kertynka!
Krzyczał w myślach wymyślając coraz nowsze obelgi na Hermione. Bez zastanowienia wskoczył do wody czekając na szok termiczny lecz od razu użył zaklęcia ogrzewającego jego ciało. Płynął w miejsce gdzie gryfonka zniknęła wynurzając się raz aby nabrać powietrza.
- Lumus. - Krzyknął i zniknął pod taflą wody.
Nie myślał nad tym czy jest to szalama czy ktoś inny. To był człowiek, kobieta, która potrzebowała pomoc a on miał obowiązek jej udzielić. Kiedy zaplątał się w wodorosty przeklną w duszy lecz od razu się wydostał widząc Hermionę, która bezwładnie opadała coraz bliżej dna. Draco chwycił ją pad ramiona i wypłynął na powierzchnię. Jej twarz była niezdrowo biała a usta sine szybkim tempem przypłynął do brzegu biorąc gryfonkę na ramiona.
- Granger! - Krzyknął biorąc ją za ramiona i trzepiąc nią jak lalką. - Cholera! - Dziewczyna wypluła wodę, którą się zachłysnęła wprost na swojego wybawcę.
Żyje. Stety czy niestety?
Hermiona otworzyła powoli oczy rozglądając się na boki.
- Jak na niebo to jest dość przyziemnie. - Stwierdziła chrypliwym głosem a grymas na twarzy tworzył zwiedzenie. Czego się spodziewała po zaświatach - latających amorków z gołą dupą, nieprzeniknionej biel i melodii niczym z chórów anielskich?
Ona sądzi, że nie żyje. Przecież byłaś za krótko pod wodą.
Draco westchnął widząc poczynania gryfonki, która niezdarnie chciała podnieść się do pozycji siedzącej. Zacmokał.
- Granger, sądzisz, że znalazłabyś się w niebie razem ze mną? - Pytanie zabrzmiało dwuznacznie dlatego od razu skarcił się w myślach jak mógł teraz tak żartować.
- Z tobą czeka mnie tylko piekło Malfoy. - Warknęła zezłoszczona wpatrując się w obraz zmoczonego blondyna. - Malfoy? - Krzyknęła o ile można to było tak nazwać, gdyż jej głos dalej był stłumiony przez zmęczenie.
Skąd się tu wziął! Malfoy? Na Merlina!
- Ale jakie przyjemne. - Nachylił się nad nią Hermioną a jej kolor jej twarzy zrobił się jeszcze bardziej nienaturalny niż normalnie.
- Niedobrze mi. - Powiedziała przykładając rękę do buzi. Draco westchnął i osuszył ich ubrania. Mimo to dziewczyna dalej wyglądała okropnie.
- No to marsz do skrzydła szpitalnego. - Skomentował i podniósł ją na równe nogi nie zważając na jej spostrzeżenia. - Granger, kurwa, jestem człowiekiem i o mało nie byłem świadkiem samobójstwa jedno słowo i  się tak wkurzę, że trafisz na oddział psychiatryczny w Mugnu więc radze ci bądź posłuszna bo inaczej nie ręczę na siebie. - Spojrzał na nią złowrogim spojrzeniem. Miał dość tej panny na długi czas.
- Zabij mnie. - Szepnęła patrząc w górę w jego oczy. - Twoja rodzina będzie dumna.
Bierze nas za potworów. 
Nigdy nie widział takiego smutku zawartych w oczach i łzach. Nie widział takiej odwagi i pewności siebie. Ona tego chciała a on mógł jej to dać. Z pewnością by to zrobił gdyby był tym za kogo ona go uważa lecz myliła się, Draco był zupełnie inny.
- Przepraszam Granger. - Powiedział cicho i przyłożył dłoń do jej policzka.
- Za co? - Nie doczekała się odpowiedzi, bo jako odzew otrzymała siarczysty policzek.
- Nigdy tego nie zrobiłem. Nigdy! - Wrzasnął w jej stronę. - Ale ty jesteś nienormalna. O co ci kobieto w ogóle chodzi. Czego ty ode mnie oczekujesz? - Potrząsnął ją mocno. - Że cie zabije? Nie jestem potworem! - Przytrzymał jej brodę tak aby jej wzrok padł na jego usta. - Jesteś psychicznie chora, Granger. Lecz się! - Puścił ją tak, że zatoczyła się do tyłu. - Nagle ci zabrakło języka w gębie. - Mruknął i pociągnął ją w stronę Hogwartu. Przez całą drogę się nie odzywali. Hermiona była załamana z powodu swojego nielogicznego zachowania a Draco wiedział, że jeśli ktoś odezwie się do niego to na prawdę kogoś zabije.
- Co tu się dzieje panie Malfoy? - Usłyszeli za sobą głos profesor McGonagall.
- Mieliśmy mały wypadek, Granger wpadła do wody a ja pomogłem jej wyjść. - Powiedział spokojnym głosem. Gierki, intrygi, wyplątywanie się z niekorzystnych sytuacji to było coś co z pewnością miał we krwi.
- Czy to prawda? - Spojrzała na Hermione, która kiwnęła potwierdzająco głową. - Nic wam nie jest? - Było widać, że opiekunka domu lwa przejęła się prefektami. Czuli oni na sobie wzrok nauczycielki, która chciała wszystko wyczytać z ich gestów i postawy.
- Nie, pani profesor.
- Dobrze. - Mruknęła w ich stronę. - Udajcie się do swoich pokoi, o zaistniałej sytuacji jeszcze porozmawiamy. To nie jest miejsce ani czas na tego typu rozmowy.  Następnym razem uważajcie. - Rzuciła w ich stronę poprawiając swoje okulary.
- Granger, jutro czekam na wyjaśnienia. - Powiedział ze swoją ślizgońską ciekawością wywołując na ciele Hermiony nieprzyjemny dreszcz.Odszedł zostawiając ją samą ze swoim natłokiem myśli.
Odchodzą. 



Nadszedł czwarty rozdział a wraz z nim chyba mój debiut, który polegał na przedstawieniu tak otwarcie uczuć naszej głównej bohaterki. Mam nadzieję, że chodź w małym stopniu mi się to udało!

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział III

- Wakacje w Irlandii. - Powiedział z zaintrygowaniem Goldstein wpatrując się w dziewczynę idącą koło niego. Jej kruczoczarne włosy zlewały się z tłem stanowiącym ciemne ściany Hogwartu. Kontrastem do całości była jasna, wręcz mleczna karnacja ślizgonki. Większa część męskiego grona uczniów sądziła, że jest to kobieta o wrednym charakterze i dość przeciętnej urodzie. Mniejsza uważała ją za typową ślizgonkę. Natomiast uczennice ze współczuciem wpatrywały się w jej mało owocne poczynania względem pewnego ślizgona. Dziewczyna spojrzała zdziwionym wzrokiem na krukona.
- No taaak. - Ciągnęła mozolnie swoją wypowiedz. - Byłam u rodziny od strony mamy.
- Ah. - Jęknął z fascynacją w głosie. - Państwo Campbellowie. Osobiście ich nie znam gdyż podczas pewnego bankietu w tamtych stronach byłem... cóż, niedysponowany. - Wyjaśnił powoli. - Lecz słyszałem, że jest to bardzo wyrafinowana oraz szanowana rodzina w świecie czarodziejskiej arystokracji.
- Tak. - Mruknęła od niechcenia Pansy. - Cioci Elżbiety nic nie przebije.
- Więc pani Cambell ma na imię Elżbieta, piękne starodawne imię. - Westchnął spoglądając we wszystkie strony rozanielonym wzrokiem.
Na Merlina! Ja też mam manie dotyczącą czystości krwii ale on to już przesada. Salazarze błagam, mam nadzieje, że nie jestem podobna do niego.
-Próbujesz się podlizać, wkupić w łaski czy po prostu chcesz mnie wkurzyć? - Warknęła w stronę krukona. Anthony rozłożył ręce w geście poddania się.
- Broń cię Roweno! Tylko chciałem być miły. - Uśmiechnął się niepewnie w stronę ślizgonki. Pansy przewróciła oczami.
Ta jasne.

Draco opierał się nonszalancko o balustradę schodów wpatrując się w gryfonkę, która stała parę stopni wyżej od niego. Na twarzy Hermiony dominowały syndromy zmęczenia - niezdrowo fioletowe sińce pod oczami nie były tak straszne jak ta pustka i obojętność, która zdominowała jej niegdyś radosne spojrzenie. Kiedy zrównała się z ślizognem nie zaszczyciła go żadnym spojrzeniem czy nawet kąśliwą uwagą w jego kierunku. Dracona to zirytowało, czy ona musiała psuć ich tradycje? Ciągłe dogryzanie sobie było ich rytuałem, który obowiązywał wtedy gdy widzieli się już od dwudziestu stóp.
- Na Salazara, Granger. - Westchnął. - W tym momencie wyglądasz potwornie, normalnie gorzej niż zazwyczaj. Barbarzyństwem było by gdyby ktoś teraz ci dogryzał. No ale - Wzruszył ramionami. -  ja jestem Malfoy a ty szlama Granger i nie wyobrażam sobie aby było inaczej.
Hermiona puściła te uwagi mimo uszów. Nie miała ochoty na droczenie się z nim. Nie miała na to siły. Gdyby Draco Malfoy byłby wstanie pomóc jej rodzicom wyzdrowieć poprosiłaby go o to. Błagałaby na kolanach. Duma. Jaka duma, czy ona jest ważniejsza od życia ukochanych?
Nie
Poprawiła kosmyk włosów, który wysunął się z kucyka, wkładając go za ucho. Westchnęła i spojrzała na ślizgona. Jego ta cała sytuacja bawiła. Którego ślizgona nie radowałby widok gryfona na skraju wytrzymania. Wroga, który jest teraz łatwiejszym celem do zniszczenia niż mysz dla kota, którzy znajdują się w jednym pomieszczeniu.
- Patrol. - Powiedziała Hermiona łapiąc w dwa palce nasadę nosa. Od natłoku wydarzeń rozbolała ją głowa. Draco ruszył w stronę sali wejściowe a następnie otworzyły się przed nim wielkie, drewniane wrota. Pierwsze co ich spotkało podczas wystawienia nosa za ciepłe mury Hogwartu, to dokuczliwy chłód. Wiatr niemiłosiernie huczał w uszach a zimne powietrze stawiał opór na ich ciała. Hermiona oplotła się rękoma na poziomie talii w nadziei, że będzie jej cieplej. Nie wiedziała, że czeka ją wyjście na błonia, dlatego też ubrana była w zwykły strój szkolny. Draco uśmiechając się w triumfie poprawiając swój, zapewne bardzo ciepły sweter i zaczął nucić pod nosem cichą melodię, tak, że szelest wiatru ją stłumił. Poirytowana gryfonka przyśpieszyła kroku pragnąc jak najszybciej znaleźć się za drzwiami Hogwartu, w którym mogłaby się rozkoszować przyjemną temperaturą powietrza dla ciała.
-Halo, hala narwana lwico. - Draco zacmokał w jej kierunku tak jakby chciał uspokoić zbyt szybko galopującą klacz. Hermiona przystanęła o dwa kroki dalej od niego ale nie odwróciła się w jego stronę. - Mamy Pa-tro-lo-wać. -  Powiedział akcentując każdą sylabę. - Czyli rozglądać się i iść na tyle wolno aby móc zwrócić na wszystko uwagę.
Jak można do niego żywić jakieś pozytywne emocje! Na Godryka, jeszcze słowo a zabije!
-A ty co robisz? Zaniedbujesz swoje obowiązki. - Chwycił się teatralnie za brodę i zaczął palcem wskazującym stukać o swoje usta tak jakby zaczął intensywnie myśleć. - Może to zgłoszę.
Jedno słowo a rozerwę na strzępy.
- Wtedy by cię wywalili a ja bym sobie poradził bez ciebie. - Po jego głosie można było stwierdzić, że w tej chwil perfidnie śmieje się w plecy Hermiony.
Słówko i tępy nóż z pracowni Snape będzie narzędziem mordu.
Przecież ja to tak jak milion twoich kopi. - Dodał.
Gryfonka zacisnęła ręce w pięści, wzięła głęboki oddech i odwróciła się w stronę Malfoya patrząc wyzywająco w jego oczy. Szybko pokonała dzielącą ich odległość, na jej policzkach zagościły czerwieniące się od złości wypieki.
Nie sprowokujesz mnie.
Wzięła głęboki wdech przymykając oczy i znowu spojrzała w stronę chłopaka.
- Muszę wysłać list. - Odwróciła się na pięcie i żwawym krokiem zmierzała w stronę sowiarni. Nie wiedziała czy ślizgon idzie za nią gdyż wiatr uniemożliwiał jej usłyszenie jakiegokolwiek szelestu za plecami. Kiedy przed rozpoczęciem uczty w Wielkiej Sali zmierzała ku stołu należącego do gryfonów patrzyła w niebo, które było prawie całkowicie przychmurzone. Teraz wiatr przegonił wszystkie szare, kłębiaste chmury ustępując miejsca kaskadzie małych kropek, które jarzyły się na tle nieprzeniknionej ciemności sklepienia. Hermiona wyciągnęła z kufra, stojącego koło drzwi sowiarni, zwój pergaminu oraz pióro z atramentem. Już miała zacząć pisać kiedy za jej plecami usłyszała trzask drzwi na co parę sów zahuczało z wyraźnym niezadowoleniem.
- Granger. - Wysyczał Draco. Hermiona nie zaszczyciła go żadnym spojrzeniem tylko zamoczyła pióro w kałamarzu i zaczęła skrobać po pergaminie.

Kochana babciu,
wiem, że sowa na oknie Cię zdziwi, ale kiedy ujrzysz pieczęć Hogwartu domyślisz się, że to list ode mnie. Sowa nie odleci dopóki nie odpiszesz albo nakażesz jej wrócić. Proszę opowiedz mi co u

- Won mi z tym nosem! - Krzyknęła w stronę ślizgona, który wpatrywał się w pergamin. - To moje prywatne wiadomości. - Zasłoniła list ręką oraz nachyliła nad nim do granic możliwości i kontynuowała.

rodziców. Strasznie się o nich martwię, mam nadzieje, że wszystko będzie dobrze. Jak się trzymasz Babciu? Jestem pewna, że doskonale sobie radzisz, gdyby Cie coś trapiło pamiętaj, że masz mnie i zawsze możesz mi o wszystkim powiedzieć. Mam nadzieje, że będziemy korespondować regularnie. 
Twoja wnuczka, 
Hermiona 
Ps. Pamiętaj, żeby nakarmić sowę. Woda w miseczce i jakieś krakersy jej wystarczą. List przywiąż do nóżki sowy. 

Hermiona przywiązała list do szkolnej płomykówki, podała cicho adres i spojrzała w stronę chłopaka, który drapał pod łbem jakąś czarną sowę. Była piękna, miała lśniące upierzenie, duży zakrzywiony dziób oraz pewien blask dookoła siebie, który dodawał jej pewnego rodzaju dostojeństwa. Dziewczyna podeszła do nich i wyciągnęła rękę w stronę ptaka. Zwierzę przekręciło głowę do granic możliwości i zaczęło przeraźliwie skrzeczeć ówcześnie dźgając Hermione w palec.
- Black nie lubi szlam. - Zaśmiał się wymijając dziewczynę i wychodząc z sowiarni. Gryfonka spojrzała na Blacka, który wpatrywał się w nią swoimi żółtymi ślepiami. Zeskoczył z  kamiennej wnęki, która zapewne była jego legowiskiem, na drewniane szczeble rozkładając swoje skrzydła aby pokazać je w pełnej okazałości. Sowa zahuczało złowrogo i zaczęła klepać dziobem jakby zachęcając do walki, zlękniona Hermiona pisnęła i wybiegła z pomieszczenia wpadając na plecy ślizgona.
- Kretynka. - Rzucił przez ramie Draco.


Macmillan szedł wolnym krokiem za blondynką wpatrując się w jej kitkę, która swawolnie obijała się o jej plecy. Westchnął mimowolnie, Ernie nie chciał przebywać w jej towarzystwie. Nie chciał wpatrywać się w tą twarz, którą zna od pięciu lat. Nie chciał być blisko niej. Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Już nie.
Powoli zaczynam cię nienawidzić.
- Ej Ernie. - Hanna odwróciła się i spojrzała na puchona. Był on chłopakiem o nieco ponad przeciętnej urodzie, którą skutecznie ukrywał pod maską arystokratycznej idealności. Perfekcyjnie ułożone włosy, nienagannie ubrany mundurek - to na pozór odrzucało większość dziewczyn gdyż każda szukała miłosnej przygody a nie melancholijnej miłości, którą, jak sądziła większość dziewczyn, może dostarczyć nudziarz Macmillan.
Nienawidzę cię za te piękne oczy.
Krukon opierał się niedbale o zimną ścianę powodując na swoim ciele nieprzyjemny dreszcz. Chciał się zmienić, pokazać Hannie Abbot, że może się rozluźnić, Chciał udowodnić, że potrafi być luzakiem czy niegrzecznym chłopczykiem na którego poleci większa część kobiet. Ernest zaczął przewracać w swoich palcach różdżkę wpatrując się w nią jak niuchacz w biżuterię wykonaną z dużej ilości świecących elementów.
- Co ci? - Puchonka podeszła do przyjaciela i położyła rękę na jego policzku.
Nienawidzę twojego dotyku.
-Dobrze się czujesz? - Patrzyła na niego z troska, taką jaką posiada matka widząca swoje chore dziecko. - Wszystko w porządku? - Spytała wyczekując odpowiedzi.
Nienawidzę jak się o mnie martwisz.
Zmieszany Ernie nie wiedział co zrobić, ten dotyk to spojrzenie, rozpalało go od środka. Wiedział, że powinien uważać ją za siostrę, za kogoś kogo się kocha braterska miłością.
- Nic mi nie jest. - Zdołał wykrztusić z siebie parę słów. Sciągnął jej rękę ze swojego policzka omijając ją i szedł dalej w ciemny korytarz kontynuując ich patrol.
Nienawidzę Cię za to, że nigdy nie będziesz moja.


Wokoło panowała grobowa cisza, jedynymi odgłosami, które od czasu do czasu ją przerywały dochodziły z ust gryfonki, która miała przyśpieszony oddech. Z jej różdżki wydobywała się jasna poświata oświetlająca ciemne, kamienne ściany. W powietrzu było zbyt dużo wilgoci dlatego jej włosy odrobinę się napuszyły. Dziewczyna mimowolnie przygładziła dłonią brązowe loki.
- Możesz mi powiedzieć dlaczego dostaliśmy lochy i błonia? - Osobą, która przerwała milczenie była Hermiona, która spóźniła się na spotkanie przed patrolem na którym ustalali podział obowiązków. Z zalecenia dyrektora postanowiła iść do skrzydła szpitalnego aby pani Pomfrey uleczyła jej rany pozostałe po wypadku. Rozcięta warga, parę siniaków - tyle zostało jej po felernym wydarzeniu w którym brała udział. Jej rodzice nie mieli tyle szczęścia, są na skraju życia. Być może umrą. A ona właśnie godzinę temu usunęła ostatnie wizualne szkody po tym incydencie. Draco przystanął w miejscu i przyłożył do twarzy Hermiony różdżkę. Oświetlając ją tak, że ta musiała przymrużyć oczy aby cokolwiek ujrzeć.
- Bo gdy ty zajmowałaś się poprawianiem i tak marnego wyglądu. - Uśmiechał się z ironią pokazując na nią palcem wskazującym. - Ktoś musiał być na tyle odpowiedzialny - Wskazał na siebie. - aby dopełnić nadanych mu obowiązków. A że wole być na znajomym gruncie to wybrałem lochy. - Wzruszył ramionami. Hermiona odtrąciła jego różdżkę w bok aby nie świeciła jej prosto w oczy.
- Zazwyczaj wredne gady siedzą głęboko pod ziemią. - Mruknęła sama do siebie lecz nie uległo to uwadze ślizgona, który owinął jeden z loków Hermiony wokół swojej różdżki i szepnął niebezpiecznie cicho.
- Albo specjalnie zwabiają ofiarę w swoją kryjówkę bo wiedzą, że nie zdołała uciec. - Patrzył z rozbawieniem w oczy Hermiony w których o dziwo nie znalazło się ani grama strachu. Dziewczyna poklepała go z politowaniem po ramieniu i ruszyła dalej w głąb korytarza. Coraz głębiej w ziemie.


Padma nie odezwała się do Rona od początku patrolu, niekiedy zdarzało jej się spojrzeć na gryfona ale od razu zaszczyciła go kpiącym prychaniem. Rudzielec nie rozumiał postępowania dziewczyny.
Przecież się lubimy, byliśmy razem na balu.
Nie zagłębiał się też w tajniki dotyczące kobiecej logiki. Dla niego było oczywiste, że jeśli ktoś ma pretensje o coś do danej osoby, to to mówi a nie obraża się. Nie zdawał sobie sprawy, że u płci żeńskiej może być inaczej. Ron był ciamajdą w relacjach damsko-męskich.
- Coś ty taka naburmuszona? - Spytał wpatrując się w hinduskę z taką natarczywością, że dziewczyna tylko pokręciła z dezaprobatą głową.
- Po prostu nie jestem zadowolona z faktu, że muszę z tobą kontrolować sytuacje w zamku. - Prychnęła po raz tysiąckrotny lustrując wzrokiem gryfona. Padma przyśpieszyła kroku ujrzawszy za rogiem korytarza znikający cień. Ron od razu dorównał jej kroku i złapał odrobinę za mocno za ramię. Dziewczyna syknęła z bólu odwracając się w stronę chłopaka.
- Jesteś o coś zła na mnie. - Burknął przez ledwo rozchylone usta. Krukonka spojrzała na rękę na swoim ramieniu. - Wybacz. - Posłał jej przepraszające spojrzenie i uwolnił jej ramię z uścisku. Wielu naukowców oraz historyków pragnęło zbadać najgroźniejsze zjawiska na świecie. W świecie mugoli jedną z zanotowanych zjawisk była kanapka Toma Relisa, która leżała na dnie plecaka przez siedem miesięcy. W świecie czarodziejskim najgorszą jest Pocałunek Dementora. Jednakże, żadna z części nie zanotowała w swojej skali wściekłą kobietę, która mogła doprowadzić do globalnej apokalipsy przez sam swój krzyk. Padma poczerwieniała na twarzy.
- Nie lubię cię. - Odpowiedziała prosto i na temat. - Jesteś aroganckim dupkiem, który chciał wykorzystać pierwszą lepszą kobietę aby nie wyszedł na łajzę z którą nikt nie chciał iść na bal. Perfidnie mnie wykorzystałeś i porzuciłeś od razu po rozpoczęciu uroczystości. Nawet ze mną nie zatańczyłeś! - Krzyknęła w stronę rudzielca.
- Jesteś pierwszą lepszą? - Spytał zanim zdążył się ugryźć w język.
Myśl Ron, myśl. Potem mów! - Przypomniał sobie słowa Hermiony.
- Jak śmiesz! - Siła jej głosu zwiększyła się o minimum milion decybeli na co pobliskie postacie z portretów wyraziły swoje niezadowolenie z powodu nagłej pobudki.
- Chodziło o Hermione. - Odpowiedział spokojnie próbując wykaraskać się bez większych szkód psychicznych i fizycznych z tej całej sytuacji. - Bratała się z tym Krumem zapominając o nas a co ważniejszym Harrym, którego powinna wspierać. - Powiedział z wściekłością przypominając sobie całą sytuacje.
- A na początku turnieju kto się od niego odwrócił? - Spytała pokazując na niego palcem. - Kochasz ją! - Postacie z portretów odwrócili wzrok na Rona czekając na to co on odpowie.
- Nie, ona jest moją przyjaciółką. - Podrapał się po głowie. Był zmieszany, nigdy nie mówił o uczuciach tak otwarcie.
- Od tego już krótka droga do miłości. - Powiedziała Padma z wyrzutami w głosie.
- Tak samo jak od nienawiści. - Nieświadomy swoich słów rudzielec spojrzał na krukonkę, która prychnęła i ruszyła przed siebie zostawiając Rona w tyle.
To była jakaś sugestia? 
Zastanawiała się długo nad słowami chłopaka.

czwartek, 23 października 2014

Rozdział II

Hermiona poczuła lekkie szarpnięcie kiedy pociąg zwolnił, dotarli do celu podróży. Przez okna wagonów rozpościerał się widok stacji w Hogsmeade, która nie różniła się niczym od tych niemagicznych stacji. Na wybrukowanym peronie gdzie w dużych odległościach stały wysokie, czarne lampy, stał gajowy a zarazem klucznik Hogwartu- Rubeus Hagrid. Był to pół czarodziej pół olbrzym, który co roku zwoływał do siebie zdezorientowanych pierwszorocznych. Kiedy pociąg stanął w miejscu, grupa nowych uczniów przepychała się w kierunku drzwi aby ruszyć na spotkanie ku nieznanej przygodzie. Drzwi otwarły się z lekkim zgrzytem co wywołało w pierwszoklasistach jeszcze większą determinacje do jak najszybszego wydostania się z pociągu. Na zewnątrz wylewały się chmary uczniów Hogwartu. Ktoś popchnął Rona tak, że prawie wypadł z wagonu upadając na ziemie. Jego możliwość szybkiego spotkania się z twardym gruntem zaprzepaściła Hermiona, która chwyciła go za rękę. Rudzielec odwrócił się z groźną miną szukając sprawcy całego wybryku. Przed nim stał uśmiechający się arogancko piegowaty chłopczyk o kruczoczarnych włosach oraz lekko zadartym nosem. Kiedy Ron go zobaczył czerwień z jego twarzy zeszła i ustąpiła lekkiemu uśmiechowi. Gryfon też bardzo przeżywał swoje pierwsze spotkanie z Hogwartem, jego bracia naopowiadali mu głupot odnoście ceremonii przydziału w które uwierzył. Przecież walka z trollem jako sprawdzenie umiejętności pierwszoklasistów a następnie umieszczenie ich w odpowiednim domu to nic strasznego.
- Posuń się rudy! - Krzyknął piskliwym głosem chłopczyk. Zaskoczony Ron znieruchomiał na chwilę, zebrał swoją szczękę z podłogi, która mu opadła na widok zachowania dziecka.
Przecież on miał nie więcej niż sześć cali a już był taki niegrzeczny.
Ktoś za jego plecami zachichotał. Gryfon od razu przybrał karcące spojrzenie i uniósł dumnie głowę pokazując na swoją odznakę prefekta.
- Wiesz do kogo mówisz? - Spytał kucając tak aby być na wysokości jego oczów. - Gówniarzu. - Położył mu rękę na włosach a następnie zaczął je czochrać we wszystkie strony. Hermiona od razu go upomniała lecz nie mogła uwierzyć w to co się stało po chwili. Chłopczyk wzruszył ramionami a następnie z szelmowskim uśmiechem strzepał rękę Rona ze swojej głowy.
- Nie wiem. A skoro nie wiem nie jesteś nikim ważnym. - Pokazał mu język a kiedy zrównał się z nim z wyraźnym zamiarem nadepnął mu na stopę z całej siły tak, że w oczach Rona pojawiła się łza.
- Ty mały.. - Już zabierał się za wyzywanie pierwszoklasisty lecz nie zdążył bo sześciocalowe wcielenie zła zeskoczyło z ostatniego schodka prowadzącego do drzwi wagonu. Prefekt westchnął zrezygnowany. - Typowy ślizgon. - Mruknął a Padma obdarowała go pokrzepiającym uśmiechem.
Na skraju lasu, który oddzielał stacje w Hogsmeade od Hogwartu, stały zaparkowane w rządku powozy. Hagrid zabrał pierwszorocznych w głąb lasu aby następnie przepłynęli łódkami jezioro podziwiając z daleka monumentalny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami. Natomiast starsze roczniki co roku podróżowali karocami, które według większości uczniów nie posiadały zaprzęgu tylko były zaczarowane dlatego pchały się same. Przed prefektami stały dwa wolne powozy w których były po cztery miejsca. Obok Rona i Hermiony usiedli puchoni natomiast w drugim znaleźli się ślizgoni i krukoni, to ci drudzy zamykali orszak składający się z powozów. Anthony Goldstein był ostatnią osobą, która usiadła na miejscu w tym samym czasie karoce ruszyły w stronę Hogwartu. Dookoła nich słychać było upiorne odgłosy nocnej natury, która dominowała w lesie. Jak na wrześniową noc było dość zimno, niekiedy podczas rozmów między uczniami w powietrzu było widać parę wydobywającą się z ich ust. Hanna lekko dygotała na co Erni zaśmiał się w najlepsze.
- Zawsze musi być ci zimno? - Spytał, przytulając ją do siebie a następnie obdarzając przyjacielskim uśmiechem.
- Nie moja wina Macmillan! - Dała mu kuksańca w bok i wtuliła się w ciepłe ramię jej najlepszego przyjaciela.
Więź, która połączyła ich tworząc mocno przyjacielskie relacje powstała już podczas ich pierwszej podróży do Hogwartu. Erni siedział w przedziale wraz z grupką nowo poznanych kolegów, w szybie drzwi oddzielającej przedział od korytarza ujrzał niską dziewczynkę z wysoko upiętą, blond kitką na czubku głowy. Jeden z nowych kolegów otworzył drzwi i szydził z dziewczynki, której oczy od razu się zaszkliły. Zaczęli wyzywać ją od mazgaj i beks na co Hanna zahaczyła szatą o klamkę drzwi. Od razu uciekła rozrzucając swoje karty po podłodze korytarza. Erni bez zastanowienia nawrzeszczał na kolegów, którzy zmieszali się wiedząc, że źle postąpili.
- Wrócę tu z nią a wy ją przeprosicie! - Warknął w stronę pozostałych chłopaków. Nikt nie zaprzeczył, wiedzieli, że ten chłopak ma coś w sobie co pozwalało mu na dominowanie nad innymi. Macmillan wyszedł z przedziału zbierając po drodze dość liczną kolekcję kart czarodziejskich, wraz z ostatnią kartą trop prowadzący do dziewczyny zniknął. Odwrócił się i natknął się na drzwi prowadzące do damskiej toalety. Jak na jedenastoletniego chłopaka było to miejsce tortur, całkowicie zakazane i odizolowane od męskiego grona uczniów. Dziewczyny są ble ich toalety tym bardziej. Erni westchnął i zapukał do drzwi.
Nic nie wybuchło, nikt nie krzyczy a to dziwne. 
- Zajęte! - Było słuchać tylko ciche pojękiwanie i szlochanie.
- Wyjdź, proszę. - Powiedział z zatroskaniem w głosie. - Mam twoje karty, wypadły ci. - W jednej sekundzie drzwi się otworzyły. Twarz Hanny wyglądała jak czerwony balon, oczy jej napuchnęły, nos był czerwony a policzki zaróżowione. Po kitce, którą miała nie było już śladu teraz jej włosy opadały na ramiona. Dziewczyna w mgnieniu oka wyrwała chłopakowi karty i z powrotem zamknęła drzwi.
- To było niegrzeczne. - Mruknął do siebie, wzruszył ramionami i odszedł. Po chwili słyszał za sobą tupot, który zmierzał w jego stronę. Mimowolnie się odwrócił i zobaczył przed sobą blondynkę.
- Dziękuję. - Powiedziała zmieszana i patrzyła na jego reakcje.
- Teraz pocałuj się w nos. - Zirytował się Erni. - Ja do ciebie z pomocną dłonią a ty zachowujesz się jak niewychowana smarkula. - Krzyknął w jej stronę, Hanna znowu na dobre się rozpłakała a chłopak żałując swoich ostrych słów poklepał ją po ramieniu.
- Myślałam, że przyszedłeś się ponabijać i ukradniesz mi karty. - Wychlipiała i popatrzyła na chłopaka.
- Ukraść to nie, ale chętnie się wymienię. - Wyszczerzył się w jej stronę. - Widziałem parę interesujących powtórek. - Powiedział a jego oczy się zaświeciły z zaintrygowania.
Od tego wydarzenia minęło parę lat a ich starsze kopie dalej wymieniają się czarodziejskimi kartami pogłębiając ich szkolną przyjaźń.
Gdzieś w oddali zahuczała sowa a w krzakach zaszeleściło. Pansy postanowiła wykorzystać nadarzający się moment i złapała Draco za rękę udając, że się przestraszyła. Draco westchnął
- Pansy, proszę cię od kiedy boisz się - Spojrzał na zwierzę, którego łeb wyłonił się z krzaków. -  sarny? - Zdusił w sobie śmiech odkaszlując lekko. Dziewczyna puściła jego rękę.
- Przepraszam. - Ślizgonka zarumieniła się i nie spojrzała w stronę Malfoya aż do końca podróży.
Skąd miałam wiedzieć, że tam jest sarna! 
Usiadła tak, że mogła podtrzymywać dłonią brodę, patrzyła gdzieś w gąszcz lasu.
Liczyłam na jakąś, choćby i salamandrę!
Hermiona wpatrywała się w najokropniejszą istotę jaką kiedykolwiek widziała dopóki nie poczuła na swoich plecach czyjegoś spojrzenia. Odwróciła głowę patrząc wprost na ślizgona, który bezceremonialnie pokazał jej środkowego palca z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
Palant.
Oburzona gryfonka wróciła do obserwowania wychudzonego stworzenia. Jego skóra była czarna i lśniąca, spod niej było widać prawie cały szkielet zwierzęcia. W poprzednich latach była przekonana, że są to zaczarowane powozy. Pewnego razu Harry ją spytał czy widzi te zwierzęta, które są zaprzężone do karoc, odpowiedziała, że nic nie widzi. Teraz wie dlaczego wtedy miał tak przestraszone spojrzenie. Orszak minął wielką bramę, gdzie po jej obu stronach stały kolumny z skrzydlatymi dzikami. Hermiona wykorzystała ostatni moment i spojrzała na zwierzę. Jego głowa wyglądała jak ta z którą walczył Harry podczas Turnieju Trójmagicznego
Smok. 
Spojrzenie stworzenia było puste jakby było zahipnotyzowane, nie miał on zielenic a oczy od czasu do czasu zakrywała opadająca niesfornie grzywa. Hermiona westchnęła w myślach.
Dziesięć miesięcy nauki na pewno pozwoli mi na oderwanie się od problemów związanych z wypadkiem. 
Wszyscy wysiedli z powozów a chmura szpiczastych, czarnych tiar zmierzała ku drzwiom prowadzących do wielkiej sali. W oddali słychać było rozmowę Rona z Ernim na temat Quidditcha a niekiedy wtrącającą się Padmę, która z pewnością nie miała pojęcia o czym oni mówią. Hermiona była zasmucona, gdyby któryś z jej przyjaciół zachowywałby się tak jak ona z pewnością zauważyłaby, że coś jest nie tak i wypytywałaby o powody zmartwień. A Ron? W ogóle się nie przejmował jej skrytością i małomównością.
Hipokrytka. Przecież właśnie o to mi chodziło.
- To testrale. - Usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się do tyłu i nie zwalniając kroku posłała mu pytające spojrzenie. Draco westchnął z politowania.
- Stworzenia, które ciągną powozy z Hogsmeade do Hogwartu to testrale. - Powiedział z takim spokojem w głosie jakby tłumaczył po raz setny dwuletniemu dziecku co to różdżka.
- Skąd wiesz, że je widziałam? - Spytała z zdezorientowaniem. Draco uśmiechnął się z pewnością nieszczerym uśmiechem.
- Jak ktoś patrzy przez całą podróż w jeden punkt przed siebie, to albo musi się czymś zainteresować albo jest pierdolnięty. - Wzruszył ramionami. - U Ciebie te dwie hipotezy mogą występować ale postanowiłem zaryzykować i postawić na pierwszą.
Draco wyminął ją a Hermiona poczuła na sobie silne uderzenie.
- Jak chodzisz Łamago? - Krzyknęła w jej stronę Pansy strzepując z siebie niewidzialny pyłek. - Fu, szlamowaty śluz. - Zaśmiała się na co gryfonka przewróciła oczami i skierowała się do stołu gdzie siedzieli jej przyjaciele z domu lwa. Postanowiła usiąść tak aby siedzieć naprzeciw Rona i Harrego, gdyby była obok nich na pewno by wypytywali ją o rany na twarzy a tak miała pełny spokój. Sala była utrzymana w typowo hogwardzkim stylu. Podłoga była wykonana z oszlifowanego kamienia, ściany również a nad głowami uczniów siedzących wzdłuż czterech stołów fruwały zaczarowane świeczki, które przysłaniały sklepienie. Sufit wyglądał jakby w ogóle go nie było, zawsze przybierał formę nieba, które właśnie się nad nim znajdowało. Dziś było pochmurno tylko gdzieniegdzie było widać pojedyncze gwiazdy. Na podwyższeniu stał stół prezydialny przy którym siedzieli nauczyciele. Całość dopełniała złote talerze i kielichy oraz duchy, które fruwały po Wielkiej Sali lub usiadły na wolnych miejscach aby wysłuchać przemówienia Dumbeldora, które rozpoczęło się zaraz po ceremonii przydziału.
- Moi kochani, witajcie! - Powiedział wysoki mężczyzna ubrany w fioletową szatę, którą gdzieniegdzie zdobiły złote gwiazdy i półksiężyce. Podrapał się po brodzie, która sięgała mu do połowy torsu. - Cieszę się, że po raz kolejny widzimy się w tak licznym gronie. Widzę tu sporo nowych twarzy ale i tych, które są tu od paru lat - Spojrzał na każdy stół i odchrząknął. - Zanim przystąpimy do uczty chciałbym dodać parę słów:  Ważka, Grzmot, Różdżka, Kot! Wcinajcie, smacznego! - Usiadł na swoim miejscu a po sali rozniósł się okrzyk zachwytu. Na stołach pojawiły się wszystkie możliwe dania, od tych wegańskich aż po jarskie po przez typowo mięsne. Hermiona nie była głodna ale musiała coś zjeść żeby nie wzbudzić podejrzeń, niestety coś leżało na jej złotym talerzu i nie mogła nałożyć sobie faszerowanych cukinii. Gryfonka od razu otworzyła mały zwój papieru.

"Spotkanie prefektów odbędzie się tuż po odprowadzeniu pierwszorocznych do ich dormitoriów. 
Hasło na ten rok to: Mały Rycerz. 
Smacznego!"

- Ron! - Krzyknęła Hermiona, kiedy zauważyła, że ten nie zdjął swojego liściku i położył na nim befsztyk. Ten popatrzył na nią zdziwiony a następnie na swój talerz.
- Co to? - Spytał i wyjął kartkę, która doszczętnie była przesiąknięta tłuszczem z mięsa. Hermiona pokiwała z dezaprobatą głową i zajęła się swoim jedzeniem.
Kiedy uczta dobiegła końca, prefekci mieli za zadanie odprowadzić pierwszoklasistów do ich pokoi wspólnych. Ron i Hermiona zwołali nowych gryfonów i ruszyli z nimi w stronę schodów. Gryfonka z chęcią odpowiadała na zadawane im pytania na co Ron przewracał oczami.
- To jest portret Grubej Damy. - Wskazała ręką na obraz kobiety ubranej w różową sukienkę. - Tylko przez to wejście dostaniecie się do pokoju wspólnego Gryffindoru, jeśli zapomnicie hasła będziecie musieli czekać, aż przyjdzie ktoś kto je zna. - Uśmiechnęła się lekko.
- Ona zawsze tak lubi gadać. - Mruknął Ron na co paru pierwszoklasistów zachichotało. - Po prostu hasło to Mały Rycerz. - Powiedział, zwracając się ku portretowi.
- Zgadza się, witam nowych uczniów. - Powiedziała grubym głosem kobieta z obraza, który po chwili się uchylił ukazując mały korytarz prowadzący do pokoju wspólnego. Było to okrągłe pomieszczenie z wieloma kanapami i krzesłami utrzymany w szkarłatnych kolorach.
- Pokój dziewczyny jest tam - Wskazał na drzwi do których prowadziły schody. - Chłopaków po drugiej stronie. - Wszystkie dormitoria znajdowały się w wieżach dlatego do każdego prowadziły schody. Ron z zastanowieniem dodał. - Nie radze wam - zwrócił się do chłopaków. - chodzić do żeńskiego dormitorium. Nie uda wam się to, będziecie mieli tylko problemy. Wiem z własnego doświadczenia. - Po pokoju rozniósł się śmiech.
- Zmykajcie. - Powiedziała z uśmiechem na twarzy. - Powodzenia jutro! - Rzuciła przez ramie Hermiona wychodząc z pokoju wspólnego i kierując się w stronę gabinetu dyrektora. Po drodze minęła wykorzystujących brak ciszy nocnej uczniów, którzy opowiadali sobie o wakacjach. Nie spotkała kotki Panią Norris co ją zdziwiło.
Może w końcu zdechła.
Kiedy stanęła ujrzała posąg chimery, który od razu ożył.
- Hasło. - Powiedział groźnie.
- Pistacjowe różdżki. - Posąg obracał się w okół własnej osi zanurzając się w podłodze. Przed nią nie stała już chimera lecz drewniane drzwi, które były uchylone. Gryfonka ruszyła schodami do góry, wchodząc do owalnego pomieszczenia, które było pełne portretów i regałów z książkami.
- Dobry wieczór Hermiono! - Usłyszała głos dyrektora dobiegający zza regałów. - Jesteś pierwsza, jak mniemam zapewne nie bez powodu. - Dodał, wskazując dziewczynie miejsce aby usiadła.
- Tak, panie dyrektorze. - Odpowiedziała siadając na jednym z ośmiu krzeseł. - Chodzi o moich rodziców.
- Twoich rodziców? - Brwi Dumbeldora uniosły się do góry. - Przepraszam, mów dalej. - Podał jej miseczkę z czekoladowymi żukami lecz Hermiona uniosła lekko dłoń na znak odmowy.
- Dziękuję, nie przepadam za nimi. - Dumbeldor odłożył naczynie na biurko a sam wziął parę żuków. - Nie rozumiem czym jest pan zdziwiony, panie dyrektorze. Przecież oczywiste, że dyrektor takie rzeczy wie. - Powiedziała w spokoju mimo przeszywającego spojrzenia, które czuła na sobie.
- Ah, tak.- Mruknął. - Wybacz, wiem o wszystkim. Straszne, straszne... - Powtarzał parę razy kręcąc głową. - Moje wyrazy współczucia panno Granger. Lecz nie rozumiem - Hermiona przerwała wywód Dumbeldora wstając z krzesła i opierając się rękoma o blat biurka.
- Dlaczego Mung mnie uleczył a ich wysłali do zwykłego szpitala? O ile wiem to rodziny czarodziejów mają pewne przywileje! - Krzyknęła w stronę starca.
-Hermiono.
- A oni? Zostali potraktowani jak ludzie gorsi od nas. W imię czego zostali wysłani na pewną śmierć?
-Hermiono.
-Nie mają szans na normalne życie bez magii!
-Panno Granger. - Głos dyrektora przybrał na mocy. - Nie sądzi pani, że to przesada? Rozumiem, rozgoryczenie robi swoje, ale proszę pomyśl. - Popatrzył nad nią. - Twoje rany wewnętrzne zostały uleczone, wizualne nie. Dlaczego?
- Żeby nie zwrócić żadnych podejrzeń. Gdyby ich uzdrowiono i następnego dnia spacerowali ulicami Londynu, to rozniosłoby się po całym mieście. - Mruknęła patrząc na feniksa znajdującego się w rogu pomieszczenia.
- Dokładnie. Hermiono, w niektórych sytuacjach nawet uzdrowiciele są bezradni. A medycyna ludzi niemagicznych czasami bywa lepsza niż nasza. Uwierz mi, że lekarz czy uzdrowiciel, każdy z nich zrobi wszystko aby pomóc chorym.
- Ale umierają. - Powiedziała cicho odwracając głowę.
- Na pewno z tego wyjdą. Pan Malfoy i panna Parkinson z pewnością podzielają moją opinie, prawda? - Spojrzał na drzwi z których wyszli ślizgoni.
- Przepraszamy, nie słyszeliśmy całej rozmowy. - Powiedziała zmieszana Pansy.
- Nie wiedzieliśmy czy możemy wejść, słyszeliśmy jakieś krzyki kiedy byliśmy na schodach. - Mruknął Draco na co Dumbeldor machnął ręką.
- Siadajcie, siadajcie. Zaraz przyjdzie reszta. - Uśmiechnął się w stronę trójki prefektów. - Słyszałem, że wybrałaś się na wakacje do Dublinu? - Przyglądnął się Pansy i podał jej miseczkę z żukami. Panna Parkinson wzięła jednego z lekkim uśmiechem na twarzy i kiwnęła potwierdzająco ręką.
- Tak, spędziłam wakacje z rodzicami w rezydencji siostry mojej mamy. - Zaczęła opowiadać o magicznej stronie Dublina a sala powoli zapełniała się prefektami.
- Dobrze skoro już jesteśmy wszyscy pora omówić najważniejszą kwestię. - Klasnął w ręce i wyciagnął mały pozłacany kuferek z szuflady biurka.
- O co chodzi panie dyrektorze? - Spytała Hanna spoglądając na swojego przyjaciela ze zdziwieniem na co ten wzruszył ramionami.
- Proszę abyście wszyscy podeszli i wyciągnęli po jednym woreczku. - W okół biurka zebrało się ośmioro uczniów, patrząc w wyczekaniem na złoty przedmiot. - Może pierwsza panna Padma, wyciągnij woreczek ale go nie otwieraj. - Mrugnął do niej. Padma otworzyła sakiewkę a w niej znajdowało się cztery czarne woreczki. Wyciągnęła woreczek leżący najbardziej z kraja. - Panno Abbot, zapraszam. - Puchonka wzięła woreczek, następnie uczyniła to Pansy i Hermiona. Męska część prefektów czekała na część, która miała dotyczyć ich. - Oh panowie, panie mają pierwszeństwo, to one decydują. - Zaśmiał się. - Otwórzcie swoje woreczki.
Pansy jako pierwsza otworzyła woreczek, spojrzała na jego dno i zatopiła w sakiewce dłoń. Wyjęła wiele małych jajeczek, zapewne kruka. Z których po chwili wykuły się niebiesko-brązowe literki, które ułożyły się w powietrzu w napis - Anthony Goldstein i znikły. Parkinson spojrzała na chłopaka obojętnym spojrzeniem a krukon uśmiechnął się do niej z lekkim błyskiem w oku.
Następna była Padma Patil, otworzyła swoją sakiewkę a z jego środka wydobył się ryk lwa. Po chwili z jego wnętrza wydostała się ożywiona figurka lwa, która spoczęła na dłoni krukonki. Dziewczyna, pogrzebała jeszcze chwile w woreczku i wyjęła z dna mały medalion z imieniem i nazwiskiem gryfona - Ron Wesley.
- Słodziak musiał sobie go zdjąć. - Zachichotała Padma patrząc na Rona. Na co ten mruknął coś niezrozumiale w stronę Hermiony. Kolejną osobą, która otworzyła magiczny przedmiot była Hanna. Hermiona wstrzymała oddech.
Albo Macmillan albo Malfoy.
Jej niewiedza szybko została rozchwiana toteż z woreczka Hanny wyfrunęły żółto czarne romby, które po chwili rozpłynęły się w powietrzu. Puchonka wyciągnęła z środka złotego borsuka, który miał w okół szyi czarną zawieszkę. Na jej przodzie było napisane Erni Macmillan.
Hermiona jęknęła w myślach nie patrząc w stronę Dracona. Otworzyła swój worek a z jego środka powypadały srebrno-zielone perły, które porozbijały się o podłogę przy okazji wypuszczając ze swojego środka białą mgłę, która nad głową gryfonki stworzyła mistyfikacje skóry węża na której na środku widniał napis Draco Malfoy.

poniedziałek, 15 września 2014

Rozdział I

Optymiści to GŁUPCY, jak można mieć pozytywne nastawienie do TEGO świata? Nie rozumiem. Z góry zakładają, że coś im wyjdzie, że spotkają ich same przyjemne rzeczy a jeśli tak nie będzie to oczywiste, że ciągle będą narażeni na depresje i porażki. To są sami samobójcy albo masochiści? Natomiast pesymiści z góry zakładają, że nic im nie wyjdzie, że świat ciągle będzie im kładł pod nogi kłody aż w końcu upadną i się nie podniosą. Jeśli się pomylą w tej kwestii, będzie to dla nich miłe, niespodziewane zaskoczenie. Ale nigdy nie będą rozczarowani. Dlatego od teraz wole być pesymistką, kolejne rozczarowania mogłyby mnie zabić. kolejna dawka rozczarowania na pewno mnie zabije.
W moim życiu często pojawiają się "Moje, własne, osobiste tragedie"- zadowalający z eliksirów, przypadkowa zamiana ulubionego wazonu McGonagall w coś... niezidentyfikowanego i jej mordercze spojrzenie, zakaz wchodzenia do biblioteki bo Ron się wygłupiał, bycie szlamą. Przecież nie jestem feniksem który zawsze odradza się na nowo!
Jesteś martwym przedmiotem, który nie może przytulić ani okazać współczucia. Miliony osób zwraca się do Ciebie w nadziei ukojenia, lecz czy przynosi to pożądany skutek? Drogi pamiętniku, znasz to uczucie kiedy w ułamku sekundy tracisz wszystko?
Nie chodzi o zranioną nastolatkę, którą rzucił chłopak. Przegrana finałowego meczu w quidditchu. Stracenie wymarzonej posady w Ministerstwie Magii. Nawet nie chodzi o widok podpalonej hogwardzkiej biblioteki! Widok zrozrzażonych pergaminów jest niczym w porównaniu do TAMTEGO widoku. Świadomość utraty możliwości pogłębiania wiedzy nie może się równać ze świadomością możliwości straty na zawsze. Łzy powstałe na skutek dymu unoszącego się w murach biblioteki są o miliony  razy słabsze niż te, które się pojawiają ostatnio. 
Ból jest NIE DO OPISANIA, a jednak pisze.
Chodź wystarczy jedno zaklęcie a kartka będzie czysta zero emocji, zero zwierzeń. Będzie odczuwać pustkę jak ja. Może jednak tego nie usunę, może ktoś zobaczy, że  potrzebuje wsparcia? 
Pomocy, RATUNKU, POMÓŻCIE MI! 
ZERO odzewu, pozostaje odizolowana od reszty świata. 
Ja spadam na samo dno a pustka rośnie.
Zaczynam wegetować. Bezcelowe życie.

Po pokoju rozniósł się dźwięk stukania w drzwi. Hermiona spojrzała z roztargnieniem na kobietę, która bezceremonialnie przerwała jej przelewanie swoich myśli na papier. 
- Hermionko, za chwilę jadę do rodziców. - Powiedziała kobieta widząc pytające spojrzenie swojej wnuczki. - Na obiad, specjalnie dla ciebie, zrobiłam lasagne ze szpinakiem a na deser tartę jabłkową. -Dodała po chwili przyglądając się jej z troską. 
- Nie jestem głodna. - Odpowiedziała Hermiona nie zaszczycając swojej babci żadnym spojrzeniem. Wiedziała, że nie jest ona odpowiedzialna za zło, które spadło na ich rodzinę i nie należy na niej wyładowywać swojej frustracji, ale ta wyolbrzymiona troska doprowadzała ją do szewskiej pasji. -Dlaczego jedziesz beze mnie? - Spytała zamykając pamiętnik i chowając go do masywnego biurka, które stało pod oknem z białymi framugami. Wpuszczało one do pokoju dużo ciepłych, słonecznych promieni, gdyby nie obecna sytuacja Hermiona na pewno wstając z łóżka nuciłaby pod nosem piosenkę myśląc nad tym jak spędzić tak piękny dzień.
- Stwierdziłam, że nie jesteś jeszcze na to gotowa kochanie. - Babcia Granger wyrównała nieistniejące zagniecenia na swoim czarnym żakiecie. - Paul i Rose - Przełknęła głośno ślinę nie patrząc w stronę dziewczyny aby dodać sobie odwagi. - nie wyglądają tak jak wcześniej. Nie chciałabym, żebyś zapamiętała ich takich jacy są po wypadku. Pragnęłabym abyś skupiała się na wszystkich pozytywnych wspomnieniach i zachowała w pamięci same najlepsze chwile. - Wzdychając podeszła do wnuczki i położyła jej rękę na ramieniu w geście wsparcia, którą od razu strzepnęła Hermiona.
- Babciu, chyba zapomniałaś, że ja też tam byłam. - Odwróciła się w stronę zatroskanej kobiety i popatrzyła jej prosto w oczy. - Nie potrzebuje wsparcia. - Warknęła. Lecz od razu pożałowała tego widząc zaszklone oczy jej starszej kopi. W pewnych sytuacjach nawet najmocniejszy psychicznie człowiek potrafi nie wytrzymać napięcia panującego wokół niego; zazwyczaj nerwy trzymane na wodzy w jednej sekundzie mogą wybuchnąć, by obnażyć bezbronność danej osoby. Tak było i w tym przypadku, Hermiona zawsze sądziła, że jej babcia jest oazą spokoju o stalowych serwach. Dystyngowaną kobietą, która nawet w najgorszej sytuacji potrafiła założyć maskę radości aby pokazać światu jaka jest silna. Niestety, jej wnuczka tak bardzo się myliła. W jednej chwili działo się wiele rzeczy, babcia wybuchła płaczem, siadła na skraju łóżka a zdezorientowana Hermiona w mgnieniu oka podeszła do niej obejmując ją ramionami. To nie tak, że bała się widzieć łzy w oczach kogoś z rodziny. Bała się tego, że tylko łzy im pozostały, bo nic innego  nie mogą zrobić. Muszą czekać bezczynnie na to co im zaoferuje los.
- To nie tak, że ja cię odsuwam od rodziców. - Zachlipała babcia, przytulając się mocniej do swojej jedynej wnuczki. - Po prostu, jest mi tak strasznie przykro, że to akurat spotkało nas. Przecież twoi rodzice są takimi praworządnymi, dobrymi ludźmi. - Powiedziała, wyciągając swoją ulubioną jedwabną chustkę do nosa, która była przyozdobiona wyhaftowanymi czerwonymi różami na bokach. W Hermionie obudził się instynkt opiekuńczy, który powstał wraz z nieszczęśliwą miłością Ginny Wesley, kiedy to musiała pocieszać młodszą przyjaciółkę, gdy Harry Potter ją nie dostrzegał. Nie wspominając o jej przyjaciołach - Ronie i Harrym, którzy mieli tendencje do wpakowywania się we wszelkie możliwe problemy. Dziewczyna poklepała swoją babcie po ramieniu, odciągnęła ją delikatnie tak aby ta mogła jej spojrzeć w twarz.
- Babciu, wszystko będzie dobrze. Musimy być silne, w końcu nazywamy się Granger. - Uśmiechnęła się łagodnie aby dodać kobiecie otuchy. - Obiad zjemy jak wrócimy od rodziców. Proszę, jedźmy do nich.
Kobieta otarła łzy chustką, mrugnęła do niej porozumiewawczo i pocałowała wnuczkę w czubek głowy.
- Kochanie, jak będziesz gotowa daj znać. - uśmiechnęła się na tyle na ile pozwalał jej obecny stan i wyszła z sypialni jej wnuczki. Hermiona opadła zrezygnowana na łóżko i patrzyła w biały sufit.
Zdumiewające jak w sekundzie wszystko potrafi się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni.
Szkoda, że na gorsze. - pomyślała z westchnieniem.
Przewróciła się na brzuch i spojrzała po pokoju. Jej sypialnia nie należała do największych pomieszczeń w domu ale też nie była za mała, jest w sam raz - przyszło jej na myśl. Całość była utrzymana w dziewczęcych kolorach. Pod oknem stało masywne biurko, łóżko było umieszczone wzdłuż ściany która załamywała się tworząc skos, natomiast szafy znajdowały się naprzeciw posłania. Gdzieniegdzie można było zobaczyć przedmioty z młodych lat; miśki na szafach, ilustrowane encyklopedie dla dzieci. Gryfonka spędzała w domu tylko wakacje oraz przerwę świąteczną, więc miała mało czasu aby uporządkować swój pokój i dostosować go do jej obecnego wieku. Z resztą, której dziewczynie przeszkadzałby ulubiony miś w rogu łóżka?
Chciałabym być znowu dzieckiem, które prowadzi beztroskie życie z dala od jakichkolwiek zmartwień.
Westchnęła i podeszła do lustra przyglądając się swojemu odbiciu. Niegdyś brązowe oczy były odzwierciedleniem jej duszy. Teraz radosne iskierki, które niegdyś tańcowały w jej oczach wyblakły ustępując miejsca wyraźnemu smutkowi, który zdominował nawet wszechobecne mądre i odrobinę zarozumiałe spojrzenie. Hermiona zawsze bagatelizowała stan swoich włosów, jej mama - pani Rose Granger bardzo ucieszyła się kiedy nie ulegało wątpliwości, że to właśnie po niej odziedziczy włosy. Pan Granger był ich przeciwieństwem, w porównaniu do żeńskiej części swojej małej rodziny posiadał proste, kasztanowe włosy, współgrały one z zielonymi oczami, w których gdzieniegdzie można było dostrzec brązowe prześwity. Gryfonka nigdy nie narzekała na swój wygląd, mimo że wiele razy była wystawiana na publiczne pośmiewisko przez ślizgońską cześć Hogwartu. Gęste, mocno kręcone włosy sięgały jej już do łopatek, chciała je ściąć pod koniec wakacji ale zważając na sytuacje nie miała do tego głowy. Brązowe włosy i oczy harmonizowały się z jej jasną karnacją, na której gdzieniegdzie można było dojrzeć brązowe piegi. Po przednich wystających zębach nikt już nie pamiętał, kiedy to na czwartym roku zostały zmniejszone przez panią Pomfrey. Dziś Hermiona była ubrana w jasne jeansy oraz sportową bluzę na zamek, który był do połowy odsunięty ukazując przy tym biały top. Poprawiła mimowolnie swój wygląd i ruszyła na dół mówiąc w stronę babci, że jest gotowa na spotkanie z rodzicami.
Po pewnym czasie stały pod szpitalem St. Mary’s w Londynie, babcia płaciła taksówkarzowi.
- Życzę miłego dnia! - Powiedział młody taksówkarz, na oko w wieku dwudziestu pięciu lat. Pani Granger odpowiedziała mu życzliwym uśmiechem. Śpiesznie weszły do przedsionka budynku kierując się następnie w stronę pokoju gdzie znajdowali się rodzice Hermiony. Znajdował się on na oddziale intensywnej terapii. Po jej głowie ciągle chodził dźwięk sygnału karetki oraz pikanie różnych aparatów medycznych. Stanęła przed białymi drzwiami, na których znajdowały się trzy złote cyfry - 313. Niepewnie uchyliła drzwi, jej oczom ukazał się owalny pokój zachowany w bezwzględnej sterylności, dominowała tu biel i jasne odcienie. Po lewej stronie od drzwi stała beżowa sofa a tuż obok niej szklany stolik. Wszystkie trzy okna, które powinny oświetlać pokój były zasłonięte kremowymi firankami a światło słoneczne zostało zastąpione światłem z lamp, które nie oślepiały lecz tworzyły, przyjemną dla oka poświatę. Między dwoma szpitalnymi łóżkami stały aparatury podtrzymujące różne funkcje życiowe. Hermiona nie wiedziała co się dzieje z jej rodzicami dlatego też kiedy nadarzyła się okazja, a takowa była podczas obchodu, spytała lekarza co z nimi. Wysoki mężczyzna, który z pewnością miał doświadczenie gdyż wyglądał na osobę w sędziwym wieku nakazał gestem ręki usiąść Hermionie i jej babci na beżowej sofie, która była stworzona do siedzenia, gdyż obie od razu zanurzyły się w miękkim siedzeniu.
- Stan pacjentów jest niestabilny i niestety zagraża ich życiu. - Zaczął wyjaśniać, spoglądając w dokumentacje medyczną jakby to było jedyne źródło informacji.
- Przecież patrząc na nich, można od razu stwierdzić, że ich ciała są zmasakrowane i potrzebują pomocy, a nikt z tym nic nie robi. - Wtrąciła się niegrzecznie Hermiona w monolog doktora. Ten z kolei zbagatelizował nieprzyjemną uwagę patrząc w jej stronę współczującym spojrzeniem i kontynuował przekazywanie informacji na temat stanu zdrowia jego pacjentów.
- W przypadku pana Granger mamy do czynienia z połamanymi żebrami oraz z pękniętą miednicą. Niestety nie miał on szczęścia i jego funkcje życiowe, w tym wypadku układ oddechowy został naruszony i potrzebna jest wentylacja mechaniczna. - Pokazał na urządzenie, które wyglądało jak wielka pompka do wtłaczania powietrza. - Do tego z pewnością wystąpił obrzęk płuc oraz krwotok w prawej półkuli mózgowej. Tak jak Pani Granger musieliśmy ich przygotować do transfuzji krwi, gdyż stracili nawet do dwóch litrów. - Lekarz przewrócił kartkę z dokumentacji medycznej na kolejną stronę. - Pani Granger, jeśli mogę to tak nazwać miała więcej szczęścia od swojego męża. Cała moc uderzenia skupiła się na stronie kierowcy, dlatego też jej obrażenia są mniejsze niemniej jednak poważne i równie zagrażające życiu. Oprócz wielu złamań, wystąpiło jeszcze pęknięcie czaszki ciemieniowej. Metalowy pręt z balustrady przebił się przez drzwi i uszkodził lewą nerkę, niestety nie funkcjonuje ona prawidłowo dlatego potrzebna jest dializa. - Zerknął na twarze kobiet, patrząc na ich reakcje. - Muszę niestety dodać, że u obojga występuje niewydolność krążenia.
- Czyli co z nimi będzie. - Spytała z lekkim przerażeniem w głosie mama pana Granger. Doktor spodziewał się takiego pytania, wiele razy je słyszał, dlatego zawsze zachowywał spokój w głosie.  Trudno było mu przekazać tak złe wiadomości, ale takie było ryzyko w tej pracy. Przecież był tylko człowiekiem, nie Bogiem ani cudotwórcą.
- Najbliższe dni będą najważniejsze. Jeśli je przeżyją powinno być już tylko lepiej. Trzeba wziąć pod uwagę dramatyczne skutki wypadku, na pewno będzie ich czekała długa droga powrotu do zdrowia. Niestety, jestem pewien, że nigdy nie będą tak sprawni fizycznie jak przed wypadkiem. - Oświadczył swoim rozmówczynią, dodając po chwili. - Natomiast jeśli ich stan się nie polepszy w ciągu najbliższego czasu, musicie panie przygotować się na najgorsze. To i tak cud, że nie zginęli na miejscu. Można stwierdzić, że Bóg nad nimi czuwał a jeśli on dał im szanse na przeżycie, my zrobimy wszystko co w naszej mocy aby im pomóc.
W rzeczywistości było to zwykłe Depulso. - Pomyślała Hermiona.
A jednak oni tu leżą, to ty powinnaś być na ich miejscu! - Powiedział cichy głos w jej głowie. Może miał on racje, może to właśnie oni powinni wysiadać z samochodu a nie Hermiona. Może to oni powinni stać obok auta podczas wypadu. Może to ich powinno odrzucić z niesamowitą mocą na trawę przy jezdni a nie ją. Może to oni powinni mieć kilka zadrapań i siniaków. Po twarzy dziewczyny spłynęła jedna niekontrolowana łza, którą od razu starła aby nikt się nie zorientował.
To niesprawiedliwe, że ja trafiłam do szpitala st. Munga tylko dlatego, że jestem czarownicą. Parę eliksirów i byłam zdrowa, a oni? Oni cierpieli w tym szpitalu, gdzie każdy czekał na rozwój wydarzeń nie próbując im pomóc.
Lekarz zajmujący się jej rodzicami rozmawiał z jej babcią a Hermiona podeszła do łóżek swoich rodziców. Ścisnęła dłoń ojca, była taka zimna i bezwładna. Spoglądnęła na jego twarz, wiele siniaków ją szpeciło, jego głowa była zabandażowana. Mimo to dziewczyna nadal widziała w nim tego przystojnego bożyszcza nastolatek z opowiadań mamy, którego zdołała usidlić na długie lata nie zważając na liczną konkurencje. Odwróciła się w stronę pani Granger nie puszczając dłoni taty. Jej włosy zostały ogolone aby nie przeszkadzały podczas różnych zabiegów na czaszce. Hermiona ucałowała ją w czubek głowy a następnie pogłaskała po policzku.
Wyjdziecie z tego, nie zostawicie mnie, jestem tego pewna! - krzyczała z rozpaczy w myślach.
Kiedy wróciła do domu wraz z babcią był już późny wieczór, obie od razu skierowały się do swoich pokoi, Hermiona do swojej sypialni a jej babcia do pokoju gościnnego. Zmęczona gryfonka nie zważając na sowę, która stała na parapecie otwartego okna, rzuciła się na łóżko i od razu została otulona ramionami Morfeusza, który życzył jej spokojnej nocy. W tym samym czasie brązowa sowa zahuczała a list z pieczęcią Hogwartu na przodzie leżał tuż obok niej. Uszatka zdegustowana ignorancją swojego odbiorcy zaczęła bawić się listem aż rozcięła go. Z jego wnętrza wysunęła się złota odznaka, z przodu widniał wielki lew, który był przysłonięty wielką, złotą literą P.